Kocham jesień, ale...

22:01

...ale nie taką jaką nam teraz serwuje pogoda w Mieście!

Znaczy, jasne, sztorm jest fajny, ale jednak gdy się siedzi w biurze i cały dzień trzeba mieć zapalone światło bo nic nie widać a jak ma się kurtkę bez kaptura a w okulary ci deszcz pada.. to takiej nie lubię jesieni. I wiem o co chodzi tym osobom, które narzekają i nienawidzą. Dobrze rozumiem.

Ale Teatr poprawia humor!
Tak, tak, to się leczy. Podobno. Tak, też dzisiaj zaczęłam się zastanawiać czy jednak wszystko w porządku. Oh well. Każdy ma jakiegoś bzika. Mój to chodzenie na plażę gdy mam zmianę na 9.30, gdy mogłabym pospać, i Teatr. Ale to już doskonale wiecie.

Pisałam, że wybieram się czwarty raz na Notre Dame? Byłam. I jest coraz lepiej. Rozgrywają się fantastycznie, teksty już zaczynam śpiewać z nimi - cholernie złe tłumaczenia wchodzą bardzo dobrze, jeszcze dwa spektakle (jeden w moje 27 urodziny)i będę znać wszystko przed płytą. Owsom. Tancerze i b-boye cały czas w fenomenalnej formie. A i naprawdę naprawdę zaczynam się wzruszać przy końcu. Michał Grobelny zaczyna do mnie przemawiać jako Quasimodo. Clopin Wojciechowskiego jest absolutnie fenomenalny. A Artur Guza jako Frollo to miłość i tylko miłość. A Janek Traczyk jako Gringoire ma świetny kontakt z publiką.

W niedzielę/poniedziałek byłam na jubileuszu Studium Wokalno-Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym - to tą uczelnię kończą zdolne dzieciaki, które potem zasilają teatry muzyczne - i dramatyczne! - w całej Polsce. Pół - jak nie 3/4 - zespołu Teatru to też absolwenci, parę osób z Miejskiego też, więc jak mogło mnie nie być? W niedzielę był darmowy pokaz Abby na Jazzowo, (wchodziłam na Scenę Nową od zaplecza, aaa, dziękujemy panu Tomaszowi Fogielowi za pokazanie nam drogi:3<3) czyli egzaminu zeszłorocznego teraz już IV roku - ależ oni są zdolni wszyscy, ależ cudowne aranżacje Mamma Mia czy Gimmie gimmie, zupełnie różne od oryginału, brawa dla aranżerów czyli profesorów przedmiotu - Artura Guzy i Krzysztofa Wojciechowskiego.
A w poniedziałek koncert jubileuszowy Studium. Bilety miałyśmy kupione na II balkonie, bo tak rzucili. Ale nagle po 17 panie bileterki powiedziały nam, że możemy iść na dół, bo nie wszystkie miejsca są zajęte na dole. Myślałam - pierwszy balkon fajnie, tam dawno nie siedziałam. A nagle usiedliśmy w loży lewej. Aaaale było fajnie. Wykład profesora Ciechowicza, Gaudate a la musicalowe i historia Teatru na melodię przebojów najnowszych, a potem fragmenty z koncertów sylwestrowych ostatnich dwóch lat czy absolwenci wymiatający wszystko. Małgorzata Kurmin czy Joanna Litwin Sarzyńska zawładnęły sceną, ale wiadomo do czyjej piosenki wszyscy wstali i bawili się jak na koncert przystało - Izabeli Trojanowskiej. I wszyscy razem - "Wszystko czego dziś chcęęęęę, pamiętaj o tym!"
Cudownie było widzieć wszystkich na scenie, na widowni, ale czułam w pewnych momentach się trochę skrępowana. To było ich święto, to był zjazd (pewnie czasami dosłowny:D) absolwentów uczelni i ja, jako ta podziwiająca ich na scenie i mająca do nich wszystkich duży szacunek, miałam małą blokadę przed nawet uśmiechaniem się do nich w czasie przerwy. Amerykanie mają dobre słowo na to: starstruck. Oj bardzo. Na szczęście wypiłam wino i zobaczyłam znajomą twarz w amfiteatrze, i nagle wszystko się skończyło i się rozochociłyśmy trochę. Alllleee, to już inna historia. Trochę zbyt facepalmowa na opowiedzenie jej publicznie!


Ten tydzień - i poprzedni weekend - obfitował w premiery. Ja się wybrałam na Bez tytułu, i wiadomo że tego nie żałuje, bo też wiedziałam że inauguracja sezonu w Miejskim będzie na premierze studenckiej Cafe Luna.
I tym bardziej nie żałuję. Pisałam już parę razy jak kocham spotkania po spektaklach, gdy można się dowiedzieć jak powstawały role, jak bardzo róznił się spektakl od pierwszego czytania do tego jak to widzimy na scenie, jak aktorom Miejskiego gra się spektakle a la Muzyczny - na Snapie żartowałam, że w Mieście mamy teraz dwa teatry muzyczne.
Bo Cafe Luna to tekst Anny Burzyńskiej w reżyserii Józefa Opalskiego oparty na kanwie filmów Almodovara - ja się doliczyłam 5 tytułów filmów, nie znam tak bardzo żeby dać głowę że cytaty były dosłowne, ale według aktorek tak było - i z piosenkami z filmów - a tak naprawdę wariacjami na temat piosenek, przetłumaczonych i mistrzowsko zaśpiewanych przez Olgę Barbarę Długońską, Elżbietę Mrozińską i Beatę Buczek Żarnecką. Oraz Rafała Kowala.
I każda z nich jest zupełnie inną bohaterką, a jednak dobrze się uzupełniają - i mimo wszystko jednak są podobne. Wierzy się w ich przyjaźń, śmieje się razem z nimi - bo parę tekstów jest naprawdę fenomenalnych - z nimi chcemy się napić Uśmiechu kostuchy i marzyć o wymarzonym facecie. O tym jednym, wspólnym jedynym wspomnieniu.
Klimat samej knajpki, w której barmanem jest Manolo - Maciej Sykała - jest też niesamowity. I nie do końca wiemy czy wszystko w niej jest prawdą. Świetnie to oddaje gaszenie świateł, kostiumy, lustro, do którego śpiewa piosenkę "W teatrze" Carmella Elżbiety Mrozińskiej - to jest mistrzowskie wykonanie, oj tak. Zwłaszcza pojawienie się Ricarda/y. Wejście Rafała Kowala zmiata i przykuwa uwagę, oczywiście, ale wcześniejsza Modlitwa dziewczyn tak naprawdę jest najlepszą sceną w spektaklu.
Spotkanie naprawdę wyjaśniło wiele rzeczy, dało do zastanowienia - zwłaszcza jeśli chodzi o prawdziwość wydarzeń, czy moje zdziwienie...

..gdy przez pół spotkania patrzyłam na już prawdziwego barmana przy barze Teatralnej w foyer czy przypadkiem to nie Wojciech Daniel, czyli tegoroczny absolwent SWA którego uwielbiałam gdy studiował. I do dziś tego nie wiem.. Jeśli nie, to bardzo był podobny.  Jeśli tak, CO ON TAM ROBIŁ? Za dużo absolwentów Muzycznego na kilometr kwadratowy w ciągu ostatnich dni, stwierdziłam.

A weekend ten - również teatralny, całkiem niespodziewanie, bo przypadkiem wygrałam bilety na O co biega w Centrum Kultury - zaczęłam w Teatrze Gdynia Główna na Emigrantce. Tak, tak, w ramach Pociągu do miasta już byłam, ale nigdy nie byłam w samym, bardzo ciekawym wnętrzu Teatru Gdynia Główna - teatru w podziemiach Dworca Gdynia Główna. A Emigrantkę - jak Mayday i Notre Dame - mogę ogladać na okrągło. Zwłaszcza te dwa pierwsze, gdzie gra chyba mój już ulubiony aktor (no, jeśli nie ulubiony, to top 3 na pewno!) Jeremiasz Gzyl. Nie tylko w komediowym wydaniu jak przy Miejskiej Baśni, ale zawsze widać że gra z pasją, że umie to robić, jest utalentowanym i wszechstronnym aktorem. Ma niesamowity błysk w oku, który sprawia, że świetnie się go ogląda. A Vilde jest cudowną tancerką, która rozświetla swoim uśmiechem te podziemia. Z Jeremiaszem są tandemem na topie. Długiego życia dla Teatru Komedii Valldal i Emigrantki! No i Teatru Gdynia Główna, który działa. Do przodu!


Tylko szkoda że czasami ten teatralny dobry humor potrafią popsuć dobrzy znajomi..

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga