Muzyczni poza Muzycznym

10:29

W sezonie nie było tak że chodziłam co chwilę gdzieś na wydarzenia kulturalne, ba do teatru. Nie sezon stał się regularnym sezonem z aktorami znanymi z gdyńskich scen, którzy chyba nie lubią urlopów. Nie, ja nie narzekam ! W sezonie nie będę tak często nie będe chodzić jak to robiłam czerwiec-sierpień..
A na aktorów Muzycznego/absolwentów SWA zawsze warto się wybrać. Bo to jeszcze bardziej niż inni absolwenci szkół teatralnych utalentowani ludzie.

1. Tango 3001, Teatr Boto
Jak już pisałam przy pierwszym wyznaniu miłości dla Muzycznego, jednym z pierwszych spetakli które zobaczyłam w Muzycznym całkowicie świadomie było Tango Nuevo. Na Lalkę zostałam zabrana na 22 urodziny, na Nuevo kupiłam sama bilety. I wyszłam zafascynowana. Spetakl, taniec, głosy Reni Gosławskiej, Magdy Smuk i Agnieszki Pawlak, kostiumy, Nowa Scena, wszystko. Od tamtego czasu Muzyczny mnie trzyma i nie puszcza.
Samo Tango Nuevo nie miało długiego żywota, ale miało swoich fanów. I po 5 latach dziewczyny, tym razem na scenie fundacji Teatru Boto w Sopocie wystawiły kontynuację-powtórkę znowu w Buenos Aires roku 3001.
Tym razem w wersji saute - bez charakteryzacji, scenografii, kostiumów. Tylko w czarnych strojach. Na dużo mniejszej scenie niż na Nowej Scenie Muzycznego, przy dużo mniejszej publice. Ale mimo że było gorąco, bo to scena na poddaszu kawiarni w bok od Monciaka (nienawidzę Sopotu w sezonie, naprawdę szczerze), to znowu miałam ciary gdy Magda Smuk śpiewała Che tango che, przy każdej interpretacji piosenek do muzyki Astora Piazzolii Reni Gosławskiej, przy każdej choreo, przy Ciudades czy Yo soy Maria. A koniec? Uff. Uff.
Śledźcie Teatr Boto na Facebooku, jak tylko dadzą terminy następnych spektakli, dzwońcie zarezerwować miejsca albo kupcie bilety od razu. ASAP. #korpomowa
I największy wstyd chodzenia na spektakle moje zaliczony: komórki nie schowałam, położyłam ją na kolanach. I oparłam się by lepiej widzieć. I włączył się niechcący Voice Control, które potem się odezwało. Mimo że miałam wyłączony głos. I włączony tryb samolotowy. Myślałam, że się spalę ze wstydu. 5 minut chciałam zagrzebać się pod krzesłem. Nienawidzę tego, babka przede mną komentowała coś do osoby siedzącej obok siebie, i szlag mnie trafiał, a samej mi się telefon odezwał. Już odkładam telefon do torby i nie mam mowy żeby coś się odezwało.


2. Mayday, Centrum Kultury w Gdyni
Fejsbukowe wspomnienia są fantastyczne, bo pokazały mi, że dokładnie 4 lata temu wygrałam z Miasta Kultury bilet na Mayday Centrum Kultury na Scene Letnią. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że widzę na scenie (jeszcze wtedy) studentów SWA Muzycznego, ale i tak, wtedy bawiłam się fenomenalnie, parę miesięcy wcześniej byłam na Romancy CK, ale jeśli iść na Romancę można raz, bo potem cała przyjemność z oglądania się traci - element zaskoczenia jest tak ważny, że nie da się drugi raz tego przeżyć - to na Mayday można będzie wrócić.
W międzyczasie widziałam koncert dyplomowy oraz śledziłam co dalej z absolwentami się dzieje. Michał Cyran, który grał rolę Jana Kowalskiego, trochę grał w Teatrze oraz jest choreografem, Kasia Wojasińska ma etat i kolejnymi rolami udowadnia że jest fenomenalną aktorką, inni grają na trójmiejskich i polskich scenach teatralnych i naprawdę dobrze sobie radzą. A Mayday po 4 latach nadal jest grany w Centrum Kultury. Stwierdziłam,że wszystko mi mówi więc, żeby wrócić - zwłaszcza że akurat są dwie obsady, z tym razem Jeremiaszem Gzylem, którego udało mi się w końcu zobaczyć w Emigrantce.
I jeśli 4 lata temu płakałam ze śmiechu, to parę dni temu leżałam (prawie) pod krzesłem na Łowickiej, bo Oksana Terefenko, która 4 lata temu była reporterką, Agata Mieniuk, Piotr Srebrowski którego widziałam w Epitafium dla władzy, a zwłaszcza fenomenalny, rozwalający wszystko i skradający show Jeremiasz Gzyl dali z siebie tyle że zasłużyli na te oklaski na stojąco, że zasłużyli że wróciłam dzień później na tą samą obsadę. Wielkie, wielkie brawa i szacunek dla całej ekipy, ale naprawdę, co wyrabia na scenie Jeremiasz Gzyl to jest niesamowite. Nie mam żadnego zdjęcia oprócz plakatu, bo nie chciałam przerwać oklasków by robić im foty. Dawno tak nie miałam.

3. Być jak Charlie Chaplin, Teatr w Oknie
I znowu, dobrze że było spotkanie po spektaklu, bo znowu nie mogłam przerwać oklasków by zrobić fotę poza tym siedziałam w pierwszym rzędzie i mi było głupio.
O spektaklu Piotra Wyszomirskiego z rolą Mateusza Deskiewicza dowiedziałam się od Izy, dziewczyny którą poznałam na Ale Musicale w Gdynia Arena parę lat temu. Okazało się, że obie lubimy musicale - ona bardziej Romowe- i parę razy widziałyśmy się potem w Muzycznym. W przerwie koncertu dyplomowego tego rocznika opowiadałyśmy sobie o tych jak to nie chcemy podejść do ulubionych aktorów, bo tak głupio, ale że lubimy ich oglądać też poza. Tak się dowiedziałam, że Mateusz Deskiewicz, którego doceniłam dopiero przy Złym, ma monodram. Poczytałam, zaczęłam śledzić wszystkie fejsbukowe strony, w tym Fundację Pomysłodalnię, która mecenasowała też mój kochany spektakl Miłość ci wszystko wypaczy i w końcu udało się wyhaczyć darmowy spektakl w ramach spotkań z monodramem w Teatrze w Oknie w Gdańsku.
I monodram trzeba naprawdę umieć zagrać. Aktor jest tylko z publiką i czasami bardzo oszczędną scenografię. Nie ma za kim się schować. Podziwiam aktorów, którzy jednak mają odwagę tak wystąpić. Monodramy są też ciekawym doświadczeniem dla publiki, bo ma się jedno aktora na którym jest skupiona cała uwaga. W niektórych momentach czasami chciałoby się gdzie indziej spojrzeć, czy skupić się na innym wątku - jak to jest w wielkich spektaklach jak Chłopi, Komedia omyłek - a monodramy są grane na scenach kameralnych, gdzie kontakt publiki z aktorem jest niesamowicie bliski. A "Być jak Charlie Chaplin" pod przykrywką śmiechu kryje w sobie takie pokłady smutku, celnych uwag o rzeczywistości, poświęcenia i kunsztu aktorskiego, że siedziałyśmy w pierwszym rzędzie i co chwilę szeptałam do Izy: fenomenalny. Ależ on jest fenomenalny.
Jednym z pierwszych spektakli które zobaczyłam w życiu był Kontrabasista Suskinda w wykonaniu Siastacza, monodram właśnie, na małej scenie Teatru Miejskiego. I długo, długo nie mogłam wyjść z podziwu - tak że minęło ponad 10 lat, a ja do dziś mam niesamowity sentyment i szacunek dla pana Siastacza. Mój tata był wtedy tak szalony, że poszedł za kulisy i poprosił Siastacza o autograf, ja do dziś nie podeszłam do Piotra Michalskiego, a Szymonowi S powiedziałam tylko "Był pan fenomenalny" i uciekłam. A chyba niesłusznie, bo jak się kogoś bardzooo lubi, to warto mieć z nim fotę albo warto poprosić o autograf, bo to fajna pamiątka, a aktorzy są mimo wszystko fajni.
Mateusz (gdzieś się nam rozmyła granica, raz na pan, raz na ty do niego mówiłam) pozostawi w moim życiu takie samo wrażanie jak Siastacz. Dał z siebie naprawdę wszystko, był fenomenalny w roli, a po spektaklu był tak cudownym człowiekiem.. !
W ogóle, wiecie że kocham spotkania po premierach studenckich w Miejskim. Jak mi tego brakuje w Muzycznym, takiej rozmowy o spekaklu. Ile można się dowiedzieć o pracy nad sztuką, o kulisach, o samych aktorach! To spotkanie też pozostanie długo w pamięci, tyle anegdot, tyle dobrych pytań. A ja, mimo że byłam zestresowana - głos mi drżał, bo przy ludziach którzy robią na mnie wrażenie i tyle potrafią się zestresowuję - to zadałam pytanie, a potem jeszcze po zarzuciłam go komplementami i poprosiłyśmy Mateusza o zdjęcia. HA! Taka jestem odważna!
A, śledźcie Fejsa Pomysłodalni i Mateusza by dowiedzieć się kiedy znowu grają by iść. Idźcie.

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga