Zakochanie od drugiego wejrzenia

10:45

Życie prywatne na razie układa mi się tak, że okazję do mówienia kocham mam najwyżej do rodziców, przyjaciół czy teatrów. Nie do końca jestem pewna czy to dobrze, czy źle, im jestem starsza z jednej strony stwierdzam, że tym lepiej, z drugiej..no jednak może wypadałoby coś z tym faktem zrobić.
Jak już kiedyś coś tam trzepnęło mnie, to nigdy nie było to od pierwszego spotkania, zawsze po czasie zdawałam sobie sprawę, że coś mogło być fajnego - zwykle (nie)stety wtedy było już za późno.

Odwrotnie było ze sztukami teatralnymi. Wystarczyło mi raz iść i bum, koniec, wystarczy, było super, love Miejski/Muzyczny i tyle. W zeszłym roku już trochę pisałam, wyznanie miłości dla Złego było, ale w listopadzie poszłam na Ghosta i jakoś o nim nie miałam weny by napisać. Już wiem, że ta wena czekała na dziś.
Zwykle nie wracałam na sztuki teatralne, no bo hej, już widziałam, sobie może lepiej odłożę kasę na inne przedstawienia,w końcu tyle teatrów a tak mało czasu, na Trójmieście świat się nie kończy, może warto sobie czasem gdzieś indziej pojechać...Ale w wakacje wróciłam po 4 latach na Mayday - i z rozpędu poszłam następnego dnia na kolejny spektakl - zauroczyłam się Kiss me Kate-a że chciałam zobaczyć wszystkie obsady to wróciłam w ciągu lipca-września jeszcze potem dwa razy - a potem zdarzyło się Notre Dame. Jak nadal nie do końca jestem wciągnięta w ten spektakl jak byłam w wersje oryginalną już za pierwszym razem, to powiem wam,że za czwartym razem można mieć bardzo ciepłe uczucia do tego musicalu i do tej obsady.

Zdarzyło się więc tak, że wróciłam na Ghosta. Chciałam zobaczyć też inną obsadę niż za pierwszym razem.I zupełnie nie spodziewałam się tego, co się wczoraj stało w loży prawej. Że już parę razy w ciągu tych 5 lat chodzenia do Muzycznego się wzruszyłam, to nigdy nie poleciały mi łzy. Aż do wczoraj. Argh, co oni ze mną zrobili.
Edyta Krzemień, którą widziałam w zeszłym roku w listopadzie, była świetna, jej głos przeszywał, zwłaszcza w piosence Ty, ale Maja Gadzińska w żadnym najmniejszym stopniu nie była gorsza. Ba, jej Molly wierzyłam bardziej niż Molly Edyty. Jej miłość, smutek, wiarę/niewiarę, złość. Od czasów Chłopów jestem pod wrażeniem, z każdym spektaklem ta dziewczyna pokazuje na co ją stać, i z jednej strony chciałabym by została w teatrze, z drugiej warto by było, by dalej o niej usłyszeli.
Sam Sebastiana Wisłockiego razem z Molly Mai tworzyli tak uroczą parę, że aż się wierzyło ich miłości. To dzięki ich interpretacji się popłakałam, inaczej nie można. Unchained melody w każdej wersji - w kilku momentach spektaklu jest śpiewane przez Sama właśnie- za każdym razem wzruszało (wersja gitarowa przenaj). Sebastian świetnie oddawał zagubienie, a potem determinację swojego bohatera by bronić Molly. Parę nut, które wyciągnął, przyprawiło o ciary.
Dla dobrego musicalu ważny jest czarny charakter, któremu naprawdę trzeba wierzyć,żeby mu źle życzyć.Tak fantastycznie się nienawidzi w Ghostcie Carla - jak lubię oglądać Tomasza Bacajewskiego na scenie, to jego Carl był nie do polubienia. To chyba pokazuje jego dobrą grę, tak miałam też z Phebusem Patricka Fiori. Nie da się lubić postaci, bo są tak skonstruowane, a się ich podziwia. Fenomen.
Parę razy w spektaklu są momenty piosenek trio Molly-Sam-Carl - i są to momenty fenomenalne. Ich głosy brzmią, aż się nie wie na kogo patrzeć - ale brzmią razem świetnie.
Od pierwszych recenzji wszyscy chwalili Martę Smuk jako Odę Mae. Ja trafiłam w zeszłym roku na Karolinę Trębacz - i obie,naprawdę obie są fantastyczne. Nie jestem pewna czy można byłoby położyć taką rolę, ale casting jest fenomenalny. Ludzie zaczynają się śmiać za każdym razem jak postać pojawia się na scenie, jej teksty i ruch sceniczny są nie do opisania, a przy Spadam stąd miałam ochotę wstać i zacząć tańczyć.Trochę się dziwiłam że tylko ja w mojej okolicy tupałam nóżką, ale jednak loża prawa rządzi się swoimi prawami...
Dobrze było też widzieć Ducha Szpitala, Andrzeja Śledzia, który tłumaczył Samowi co robić, jego piosenka wpada w ucho, i gdyby nie Spadam stąd z drugiego aktu w wykonaniu Marty Smuk, nuciłabym to co przez przerwę do wina. Wiedziałam że Willy'ego Lopeza cały czas gra Tomasz Więcek, ale poznałam go tylko i wyłącznie po głosie. Gangsta hispanic amigo! Tak samo nie poznałam Krzysztofa Kowalskiego jako Ducha Metra - krótkie ale charakterystyczne role, za które należy się duży aplauz. Tak samo fajnie w epizodach było zobaczyć Karolinę Merdę, Tomasza Gregora czy Igę Grzywacką.No i tancerzy. Jaki ten zespół jest fenomenalny. Ja nie przestanę się zachwycać i kurczę, boję się jeździć gdzie indziej, bo mają podniesiony standard tak wysoko, że ciut niższy poziom by mnie zasmucił.


Muzyki z broadwayowskiej wersji można posłuchać na serwisach streamingowych, ale trzeba powiedzieć,że jest dobre tempo spektaklu, są momenty dla solistów, dla zespołu - sceny zbiorowe to jak zwykle perełka - dla śmiechu i dla wzruszeń. Obroty sceny dla zmiany scenografii pomagają w odbiorze spektaklu, parę scen jest też granych na boku.
Ale jest też rzecz której nie można pominąć.Efekty specjalne. Jak w żadnej produkcji Muzycznego. Scena w biurze pod koniec drugiego aktu - człowiek racjonalny wytłumaczy sobie jak to działa, ale w czasie spektaklu i tak to robi wrażenie. Ruch sceniczny w metrze dający efekt efektów specjalnych. Świetnie wykorzystany ekran. Produkcja na poziomie światowym. W Mogadorze w Paryżu na Tańcu Wampirów takich efektów nie było!

A miałam już nie pisać o teatrze co najmniej do grudnia. Co ten teatr ze mną robi. Dziękuję Muzyczny. Całym sercem. I duszą.


Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga