Od Nowa zrozumieć JChS...
21:18...czyli o wersji toruńskiej Jesus Christ Superstar.
Mi się wydaję, jeżdżąc na musicale, że ja coś wiem. Że mam jakieś wyobrażenie o musicalu, i że już mam jakieś ugruntowane przekonania. A potem wchodzę do sali teatralnej (albo klubowej) i okazuje się że ABSOLUTNIE nic nie wiem. I że nie będę się kryła, że mówię z perspektywy emocjonalnego widza. Pogodziłam się, że nigdy nie będę krytykiem teatralnym, bo wiecie co? Nie o to chodzi mi w teatrze.
Nadal minimalizm
Nie będę się odwoływać do wersji Rampowskiej (chociaż teraz już wypadałoby powiedzieć Broadway w Polsce, za tydzień w Dramatycznym), bo nie da się porównać tych dwóch wersji w tej chwili. Daję tylko znać, bo do tej pory wydawało mi się właśnie że ja nie lubię tych "pierwotnych" wersji uwspółcześnionych Jezusów, że moimi najlepszymi rekolekcjami od lat 8 (w marcu 2017, na dodatek chwilę zanim zmarła moja babcia) jest wersja Kuby Wociala i Santiego Bello, ta minimalistyczna, ta bardzo symboliczna, ta oparta na małych gestach, którą nadal kocham, której po raz pierwszy od 8 lat w tym roku nie zobaczę.
Bo byłam na wersji chorzowskiej (ostatnim spektaklu), bo byłam na wersji łódzkiej po angielsku, bo widziałam wersje online i nie poruszyło tak mocno jak to co widziałam w Rampie a potem Białymstoku. I zawsze w sercu będę miała to kadzidło, i Nadzieję, i ostatnią scenę.
Ale jednak...
Ale jednak Toruń ogłosił że Agnieszka Płoszajska wyreżyseruje nową wersję, która będzie wystawiana w klubie Od Nowa. "Ok, ma to sens" - przeszła myśl. Zaczęły się pojawiać zdjęcia promujące (świetne Piotra Manasterskiego), obsada. "OK, ciekawe" - druga myśl. Wpadło video o silent disco. "OK." zostało mi w głowie, bo skąd ja miałam wiedzieć że to się może udać?
Ale mimo że w klubie, to nadal spektakl i teatr. A przez te 8 lat oglądania teatru w Polsce nauczyłam się oglądać różne spektakle. Nauczyłam się, że są rzeczy które wpadną mi do serca, są takie które nie są moje, ale oprócz książek to teatr nauczył mnie otwartości.
I dlaczego ja się w ogóle zastanawiałam jeśli to właśnie Agnieszka Płoszajska reżyserowała? Nie mówiłam głośno, w głowie były intruzywne myśli, które poddawały w wątpliwość. Za te myśli przepraszam.
I się dokonało
Od czwartku, od pierwszych generalnych z publicznością, zaczęły się pojawiać głosy że to rzecz wyjątkowa. Że to rzecz emocjonalna, że to rzecz niespotykana. I miałam straszne FOMO, i już się nie mogłam doczekać, mając te intruzywne myśli że "a jak mi się nie spodoba?"
To rzecz najbardziej w duchu oryginału broadwayowskiego/westendowskiego, ale po prostu bardzo dobrze przemyślana a najbardziej - najlepiej zagrana/zaśpiewana/zatańczona i wyegzekwowana. A dorzucić do tego bliskość sceny do publiki, a dorzucić do tego to że są miejsca stojące i zespół schodzi ze sceny by być tym tłumem, i osoba z publiki jest uczestnikiem o wiele bardziej niż siedząc nawet na parterze w I rzędzie w najmniejszym teatrze muzycznym, a co dopiero na balkonach. I to po pierwsze sprawia, że ta inscenizacja jest tak wyjątkowa.
Bo to bomba emocjonalna w którą widz jest wciągnięty od dostania słuchawek, od pierwszych aktorów którzy wchodzą na salę. I cały czas jest się w tym.
Bo najbardziej to Ci ludzie
Zaczynając od zespołu, każdy z nich ma swoje miejsce, wszyscy pracują jako zespół w choreografiach Michała Cyrana (gdybym nie wiedziała to i tak wiedziała jako największy komplement, świetne wykorzystanie sceny, szacun za dopasowanie). Więc wszyscy: Stefan Andruszko, Nikodem Bogdański, Katarzyna Domalewska, Gabriel Dubiel, Patrycja Brzezińska, Karol Ledwosiński, Ewa Mociak, Ringo Todorovic, Jakub Cendrowski - to perfekcyjnie wyegzekwowali wizję, są cały czas w spektaklu, a przed spektaklem (może nie w trakcie, chociaż jakby ktoś jakiegoś utworu nie lubił) polecam zmienić kanał w słuchawkach na czerwony. Z zespołu special mention dla Patryka Rybarskiego, który artystycznie wspaniale tańczy pole dance i Agaty Walczak, przeraźliwie rozdzierającej w każdej swojej scenie.
Z ról nie będzie też szansy nie wymienić każdego - świetne trio kapłanów głównie na wysokościach, Kajfasz: Jędrzej Czerwonogrodzki, Annasz: Jeremiasz Gzyl, Kapłan: Julia Kafar - lubię w jakie tony wpada Jeremiasz, pięknie śpiewa Julia, ale bas Kajfasza zmiata z powierzchni ziemi. Marta Burdynowicz (i jej pieski) wykorzystuje Song Heroda. Świetnie ogląda się interakcje z Jezusem Szymona - Dominik Fijałkowski - i Piotra - Wojciech Daniel. Fascynująco słucha się kreację Jana Popisa jako Piłata.
Najpiękniej delikatnie głosowo, a najmocniej jeśli chodzi o choreografie przy Jak mam go pokochać gra Oliwia Drożdżyk Marię Magdalenę. Rozpłynęłam się przy pierwszych dźwiękach, a na koniec jej rozpacz przy Krzyżu* jest rozdzierająca.
*nie wiem czy oznaczać jako spoiler historię znaną od 2000 lat?
i Oni dwaj
Spektakl tak naprawdę oparty jest na Jezusie i Judaszu. Ja trafiłam na Marcina Wortmanna i Krzysztofa Wojciechowskiego.
O Marcinie Wortmannie więcej razy słyszałam niż widziałam na scenie, ale jestem pod wielkim wrażeniem jego Judasza, najbardziej - emocjonalnie i aktorsko. Głosowo też, oczywiście, zdejmowałam słuchawki, bo mogłam być tak blisko żeby słyszeć jego głos i to była przyjemność, ale najbardziej zadziałało na mnie aktorstwo, to jak bardzo mocno wierzyłam temu Judaszowi. A najbardziej - jak bardzo śmierć Judasza została zainscenizowana i zagrana. Tu już musiałabym wejść w potężny spoiler, a robi to wrażenie jak się nie wie - koleżance jadącej następnego dnia z nastoletnią córką zaspoilerowałam bo trzeba przygotować - ale jedno powiem: jest to traumatyczna scena, jest to bardzo mocna scena, jest to bardzo dobra scena, ale trzeba się przygotować na paraliż.
Casting Krzysztofa Wojciechowskiego w roli Jezusa mnie zdziwił. Parę lat temu na Musicalomanii Krzysztof zaśpiewał Heaven on their minds, a na płycie z okazji jubileuszu teatru Superstar - obie piosenki Judasza i tak sobie ja wyobrażałam go. Oczywiście, ja nie wiem nic o tym jak castingować, reżyserka wie. I znowu, za intruzywne myśli które kazały mi trzymać kciuki cały spektakl przepraszam. Bo Krzysztof nie dość że na bardzo wysokim C i dośpiewał każdą nutę do samego końca, i Gethsemane bez słuchawek sprawiło że nie wiem jak przestałam klaskać, i zagrał tą rolę tak z przytupem, na takim spektrum od radości Niedzieli Palmowej przez boleść i niezrozumienie Wielkiego Czwartku do samego końca Wielkiego Piątku w 100 minut, i sprawił że to była bomba emocjonalna. A jak ta relacja Judasz-Jezus iskrzyła, że jestem pewna że udzieliła się nie tylko mi, nie tylko widowni, ale i zespołowi.
Silent disco
W pierwszych minutach spektaklu zrozumiałam jedno: Jesus Christ Superstar to jeden z niewielu spektakli który mógł być grany właśnie w klubie i właśnie na słuchawkach. Muzyka aż zachęca do tupania nożką i kiwania się, dla tych co znają materiał do podśpiewywania, likwiduje problem nagłośnienia a na koniec może trochę nawet ukoić i odizolować, bo można skryć się za słuchawkami, albo właśnie odwrotnie - się w nich zanurzyć. Tych którzy będą stać blisko sceny zachęcam w momentach zwłaszcza cichszych muzyki bandu (zresztą fenomenalnego pod dyrekcją Bartosz Staszkiewicza) do zdjęcia słuchawek i posłuchania głosów na żywo. Jest możliwość też regulacji głośności albo jak już pisałam - zmiany stacji. Fascynująca ta czerwona...
Jedyne co można zrobić
to spróbować jeszcze przez tydzień (są bilety na spektakle wtorek-czwartek i dwa w niedziele) wyrwać się do Torunia a potem modlić się (do Boga/bądź mailowo/facebookowo do teatru) by spektakl wrócił. Nie wyobrażam sobie, że ta wersja mogłaby nie wrócić. Jak wróci, to proszę o kontakt do jakiegoś taniego apartamenciku w Toruniu na krótkoterminowy wynajem. Ja, jak wrócił zasięg, kupiłam kolejny bilet. I w sumie to jedno zdanie by wystarczyło.
Dziękuję.
0 komentarze