Trzeba nam teatru takiego...

18:04


…czyli ten tekst w zwykłych okolicznościach powinien się ukazać 1 stycznia 2021. 
Jednak od marca okoliczności nie są zwykłe. 
Od czerwca wracam do teatru co trzy-cztery miesiące przy połowie czy ¼ widowni. W maseczce, bez prosecco, trzymając się na dystans, mijając się przy lustrach.
Stąd coroczny Koncert Sylwestrowy/Karnawałowy został zagrany w Wielkim Poście. 

Było i online...
..acz online to ja miałam dosyć już w kwietniu, a co dopiero w grudniu. No ale skoro Muzyczny w Gdyni, mój dom, zrobił dostęp w Sylwestra, włączyłam. Zachwyciłam się montażem, tym na jakim poziomie stała produkcja, złamano mi serduszko wspomnieniem Złego czy Krakowiaków, a na Ghost – mimo że to nie było na żywo – pociekła mi łezka, bo Maja i Sebastian. Jedna godzina i piętnaście minut przed komputerem nie wystarczyła mi. Komu by wystarczyło?


Ale i wrócili...
…najpierw z Avenue Q. Pognałam. Mimo że Avenue też powróciło w wakacje, i tak się cieszyłam, i tak ich brakowało. Ojej, i to jak. 
A potem z koncertem. 
Znaczy wróć. Najpierw pod teatr, gdy był jeszcze zamknięty. Gdy wśród śnieżycy zamarzły mi ręcę, ale trzeba było pokazać, że hej, czekamy. I będziemy. Bo cały czas było : zamkną-nie zamkną-może zamkną-nie,chyba nie – kurde, trzeba chodzić bo zamkną-a może.
A potem na przedpremierowy piątkowy koncert Rewia 70&France.

Do zakochania jeden krok....
…a właściwie pierwsze dźwięki pierwszego utworu – którym było Czterdzieści lat minęło, drugie było Do zakochania.. na dansingu w Róży Wiatrów – wystarczyły bym wiedziała, że ojej, jak dobrze że to prezentują, jak dobrze że tam jestem, jak dobrze że oni są, nawet już na pierwszym utworze nieobecność Mateusza Deskiewicza – Tomasza Gregora nie ma się dosyć, przeciwnie – nie wytrąciła nikogo z równowagi. 
I się zaczęło. I nie wiem kiedy minęła godzina przez którą trwał I akt. 
Co się rzuciło od początku – oprócz tego że się chyba cieszą aktorzy/tancerze że nas widzą – to że ten koncert nie jest aż tak.. i jakby to powiedzieć… rozdmuchany, wybuchowy, „z piórami” jak do tej pory. Jakby taki… kameralny nawet? Może to kwestia tego I rzędu parteru, który kupiłam, ale jakby.. to wszystko wyszło nawet na korzyść. Bardzo mi się podoba to już od paru Rewii, że i „doświadczeni” Aktorzy, i ci z krótszym stażem dostają do śpiewania, mają swoje 5 minut. Idziemy przez życie w podskokach (które mi dało vibe Pan Bozia dał nam ręcę do klaskania sprzed paru lat ), wspaniała Obława która nie potrzebowała żadnego tła by zrobić wrażenie tylko głosami Panów (Kuba Brucheiser i Rafał Ostrowski dokooptowali do Kaczmarskiego Pawła Czajkę) i słoneczna Maja z zespołem na hoverboardach w Annie Jantar. Szaleństwo Karoliny Trębacz i każdy jej dźwięk w Papayi, i świetny medley Osieckiej/Rodowicz (oprócz Małgośki, ale to tylko ja, NIENAWIDZĘ tej piosenki, Ola Meller była świetna). 
Chociaż nie, co ja z tą kameralnością: 07 zgłoś się i Artur Cichuta goniący Arkadiusza Szynala po całym teatrze. Już parę lat temu błogosławiłam to, że teatr współpracuje z Mira Artem. I cieszę się że Mira Art odgrywa taką rolę, bo drugi akt, to oni mi zrobili..ale o tym zaraz.
I część prowadził reżyser Bernard Szyc, a pomagała mu Aktorka pracująca Magdalena Smuk. Która z jednej strony zapewniała śmiech, a z drugiej już jej pierwsze wejście mi złamało serce, a ostatnie w ogóle. Pokazując życie w pandemii, i to że Aktorzy żadnej pracy się nie boją. Jej pierwsze wejście to scenka z Jej prawdziwego życia, gdy będziecie oglądać spektakl – pamiętajcie o tym. W tym czasie tak niekonwencjonalny sposób prowadzenia Rewii będą pamiętać do końca. 
Finał będący wspomnieniem największego wydarzenia lat 70 – ABBY w studio 2 (z kostiumami z Gorączki, piękne dopasowanie) był świetnym finałem I aktu. A wierzcie mi, finały I aktu czasami są ważniejsze od drugiego. 

I minęła godzina...
…i ja znowu ponarzekam na 30 MINUT antraktu. Jak się nie można napić Prosecco a kolejek do toalet brak to po co? Wywietrzyć Sali się nie zdąży, bo niektórzy nie wychodzą z Sali. Zresztą jak?
Bym mogła się psychicznie przygotować do drugiego aktu...

J’ai rendez vous dans un soul-sol avec des fous
…czyli ja tam był wybrała zupełnie inne piosenki. 
Ale to tylko ja. 
I teraz kontekst, o którym wszyscy wiedzą i o którym męczyłam wszystkich którzy chcieli – i nie chcieli słuchać – odkąd usłyszałam o tym, że na koncercie będzie muzyka francuska. Właściwie francuskojęzyczna. 
Skrótowo: Lat 19 temu: Garou na festiwalu w Sopocie. Ja, 12-latka – MUSZĘ WIEDZIEĆ O CZYM MÓJ PRZYSZŁY MĄŻ ŚPIEWA. Szybkie przewijanie: mam za sobą 7 lat pracy w korporacji z językiem francuskim, 6 razy w Paryżu, obejrzane 7 musicali plus dwie sztuki teatralne po francusku, bez napisów, na żywo, blog który prowadziłam na Onecie o muzyce francuskojęzycznej gdzieś nadal wisi, Garou nie jest moim mężem, eh.
Te parę linijek powinno Wam wystarczyć w zrozumieniu dlaczego się bałam. 
I było czego? Było, wybrałabym inne piosenki reprezentujące Francje. Bo nawet te wybrane to na przykład o Ingrid, wykonawczyni Tu es foutu, NIKT we Francji nie słyszał, Włoszka znana tylko w Polsce. Zamiast tego wybrałabym Les rois du monde z musicalu francuskiego Romeo & Juliette, bo na Notrze świat musicali nie zaczyna się (i nie kończy). Napisałam to. Do Medleyu Tour de France dorzuciłabym Nolwenn Leroy, przedstawicielkę nowej popowej muzyki francuskiej, z którymś numerem z jej albumu Bretonne, który przedstawiał by świetnie Bretanię, zamiast na przykład Więcka z Alp z Pour un flirt. (acz Więcek rozkoszny, i świetne szaliki na drutach)
MAIS,
Czyli ALE…
Rozumiem konwencje. Wiem co chciano osiągnąć. 
Wiem, dlaczego wybrano Tłum Piaf, w świetnym wykorzystaniu obrotówki, Taka Taka Dassina – chociaż nie zarejestrowałam niczego co się działo na scenie, mam ciemno w głowie, nawet to Tu es foutu było świetną sceną ze świetną Izą Pawletko na wokalu i modelkami (i modelami) i choreo dopracowaną od Cyrana. Bo większość ludzi to nie ja. I dobrze się bawili na tym co znali. A znali to.
Lekki zjazd z fotela uratowało mi jednak coś, co wcześniej widziałam na Instastory z prób. Ostatnie 15 minut starego roku i pierwsze pare minut nowego spędziłam oglądając koncert Jean-Michelle Jarre’a z wirtualnego Notre Dame. Moi rodzice uwielbiają Jarre’a, tym samym ja też. I Oxygene z pokazem tego co potrafią Artyści z Mira Art mnie absolutnie zachwyciło. Gdybym siedziała jeszcze dalej, jeszcze bardziej by to zrobiło wrażenie.
Mogłabym być złośliwa i powiedzieć, że właśnie najlepszym momentem z koncertu muzyki francuskiej była piosenka bez słów, ale okazało się, że wszyscy bardzo ładnie wymawiają i śpiewają po francusku. A prowadzenie koncertu dano w ręce Beaty Kępy – Beata jest po romanistyce, i merci Dieu, zapewniała bardzo wysoki poziom francuskiego. W piątek towarzyszył jej Filip Bieliński, bardzo pięknie towarzyszący i zapewniający wysoki poziom – nawet nie muszę się zakładać że Mateusz Deskiewicz równie dobrze będzie prowadził koncert. 
Ale i tak mimo wszystko powiem że najlepszym momentem koncertu było Show must go on, nawiązujący do tego, że trzeba grać. Cała inscenizacja sceny, wykonanie pana Bernarda i Agnieszki Szydłowskiej, i chóru dziewczyn. Wachlowałam się by nie rozpłakać się. Do wszystkich którzy choć trochę lubią teatr – myślę że przemówiło.
I finał z kabaretu z miasta oryginalnego – Moulin Rouge, bomba dziewczyny i Sebastian. I minęło. 2 godziny i 30 minut, w tym 30 minutowa przerwa. I trzeba było wyjść z Sali. 

Impresje:
-nie ma ich za dużo, okazuje się że po takim czasie widok tych ludzi na scenie i to z pierwszego rzędu prawie środeczka zakłóca mi trochę odbiór szczegółów. Rok temu 1 stycznia byłam już po dwóch koncertach. Czy trzech? Nie pamiętam czy byłam na generalnej. W piątek po prostu – i głównie skupiałam się na chłonięciu solistów, nie miałam okazji popatrzeć na tło, gdzie zwykle się najwięcej dzieje. Jeśli nie zamkną znowu, na pewno wrócę. Czy raz – kwestia zerkania na bilety.muzyczny.org. A że to moja strona startowa…
-Tomasz Więcek z Do zakochania jeden krok i Maciek Podgórzak z Lady Carneval sprawili, że byłam jak po dwóch kieliszkach prosecco. Boję się pisać tych słów, ale ok : tak wyborni w swoich wygłupach, w swojej grze aktorskiej, że nic, tylko się rozpłynąć. 
-Krzysztof Wojciechowski umie śpiewać po węgiersku. Kolejny talent tego człowieka. Uwielbiam Dziewczynę o perłowych włosach, dziękuję. 
-Leżę i kłaniam się Pawłowi Sikorze. Dopasować kostiumy z innych spektakli do tej Rewii, stworzyć tyle nowych, by pasowały, by TAK robiły wrażenie.. Paweł, chapeau bas. SLAY. 
-Z największych ‘mais czyli ale’ z części francuskiej mam problem z medleyem z filmów francuskich. Może to że Kuba stał na schodach tyłem, może to że piosenka o delfinie wprawiła mnie w szok, a żandarmi dużo nie śpiewali. Ale, no. Medleye, znaczy składanki, to ryzyk fizyk. On sait jamais. 
-Chłopaki w perukach wyglądają wspaniale, ale ja do dziś nie przestałam chichotać z tego madrygała Il est bel et bon. Petite coquette, qu’est ceci? 
-Widzieć wszystkich. Tancerki, zespół czasami nie widziany nawet od lutego/marca. Niektórych udało się zobaczyć w Hairsprayu w październiku, ale niektórych nie widziałam od tak dawno. 
-#dajzyckulturze wracajcie do teatru, jest bezpiecznie.

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga