W naszej parafii była piękna młodzież
12:45Pani Irena Neumann ma 93 lata, od 1927 roku mieszka w Gdyni. Jeszcze przed wojną należała do Sodalicji Mariańskiej i Młodzieży Katolckiej w naszej parafii. Nam zgodziła się opowiedzieć, jak wyglądały spotkania stowarzyszeń i jak przeżyła II wojnę światową.
- Czy mieszkała Pani w Gdyni od urodzenia?
- Nie, razem z rodziną przeprowadziliśmy się z Kościerzyny w 1927 roku, gdy miałam 8 lat. Miałam 6 rodzeństwa, najmłodsza siostra miała wtedy 2 lata.
- Gdzie Państwo wtedy mieszkali?
- Na Leszczynkach, po lewej stronie tam są domy, z prawej baraki. Mieliśmy bardzo ładny dom… W czasie wojny musieliśmy się przeprowadzić do baraków.
- Ale należeliście Państwo do naszej parafii?
- Tak, dużo ludzi chodziło na Oksywie (parafia św. Michała Archanioła), ale nam bliżej było do kościoła, oczywiście do starej części, kościoła św. Mikołaja.
- Kto Panią przyjmował do Pierwszej Komunii Świętej?
- Ksiądz Tisler, który był też z księdzem Kuchcińskim założycielem Sodalicji Mariańskiej w parafii.
- Była Pani w Sodalicji, proszę opowiedzieć coś o tym.
- Do Sodalicji wstąpiłam w 1932 roku, jednak prawdziwym członkiem stawało się po ukończeniu 18 lat, gdy było bardzo uroczyste przyjęcie. Żeby jednak do niego przystąpić, trzeba było być zwykłym członkiem, przejść okres próby, przez co najmniej 3 lata.
- Jak wyglądało to uroczyste przyjęcie?
- Wraz ze mną przystąpiły też 2 inne dziewczyny. Miałyśmy białe sukienki, stałyśmy przed ołtarzem, przed księdzem Mergielem, który był wtedy proboszczem, przed naszymi rodzinami. Ksiądz Mergiel trzymał na kolanach księgę, my trzymałyśmy jedną rękę na tej księdze, drugą w górze, i z dwoma palcami w górze przysięgałyśmy “Zawsze wierni Matce Najświętszej!”
- Czy Sodalicja była popularną grupą?
- Tak, bardzo, kiedyś, na początku było więcej chłopaków, w tym mój starszy brat, tuż przed wojną tylko trzech, ale tak, była popularna.
- Jak wyglądały spotkania, zebrania?
- Spotykaliśmy się raz w miesiącu, była sekretarka, skarbniczka, moderatorem był ksiądz, a prezesem była pani Pankówna, która mieszkała przy kościele. Wtedy też oddawałyśmy i sprawdzałyśmy karteczki, które musiałyśmy wypełniać w ciągu miesiąca. Do Sodalicji należała też pani Brachowa, z domu Jasińska. Jak ona śpiewała, jej Ave Maria tak brzmiało!
- Co było na tych karteczkach?
- Data i tabelka, czy byliśmy danego dnia w kościele, czy przyjęliśmy Komunię Świętą, czy oddaliśmy cześć Maryji, czy zrobiliśmy dobry uczynek, czy czytaliśmy, czy śpiewaliśmy, umartwialiśmy się, czy zrobiliśmy rachunek sumienia. Jeśli to zrobiliśmy danego dnia, zaznaczaliśmy krzyżykiem dany kwadracik, jeśli nie, robiliśmy kółeczko, zostawialiśmy kwadracik pusty.
- Czy przynależność do Sodalicji była na całe życie?
- Z jednej strony nie, bo jak dziewczyna wychodziła za mąż, czy chłopak się żenił, to już nie uczestniczył w spotkaniach, ale wiernym Maryji zostawaliśmy na zawsze.
- Czy po wojnie Sodalicja nadal funkcjonowała w naszej parafii?
- Nie, niestety nie. Większość dziewczyn już wyszła za mąż, więc nie mogła uczestniczyć w spotkaniach, niestety spotkania nie odrodziły się.
- Czy jednak spotykała się Pani z kimś z Sodalicji później?
- Tak, gdy zmarł mój mąż w 1988 roku, rok po tym postanowiłam zrobić spotkanie, wysłałam zaproszenia do koleżanek z Sodalicji, i co roku, przez 7 lat spotykałyśmy się 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej. Same dziewczyny, 12 nas było. Tego dnia chodziłyśmy na Mszę Świętą wieczorną, a potem po Mszy śpiewałyśmy na schodach kościoła Maryjne pieśni, które wychwalały Matkę Boską. Potem spotykałyśmy się w moim mieszkaniu i wspominałyśmy stare czasy. Tak co roku wysyłałam zaproszenia, i tak się spotykałyśmy.
- Czy należała Pani jeszcze do jakiegoś stowarzyszenia/wspólnoty?
- Tak, w wieku 15 lat, razem ze starszą o 2 lata siostrą i naszą koleżanką ze szkoły wstąpiłyśmy do Młodzieży Katolickiej. Była to piękna młodzież! Byliśmy w chórze, młodsi i starsi tam śpiewali. Prowadziła te spotkania pani Lademann, nauczycielka religii, historii, języka polskiego. Dwa razy w tygodniu, we wtorki i piątki, spotykaliśmy się w domu Sodderlinga i tam śpiewaliśmy. Za to w każdą niedzielę, właśnie w domu Sodderlinga, mieliśmy prywatkę, był na niej też ksiądz, który nas odprowadzał do domu. Była orkiestra, tańczyliśmy, zostawaliśmy do północy, a po pewnym czasie też udawało nam się też wybłagać pobyt do 1. w nocy!
- Czy mieliście jakieś wycieczki?
- Oczywiście! W czasie majówki był wóz drabiniasty, ukwiecony… Wybraliśmy się kiedyś do Kielna, o 5 rano! Mieliśmy oczywiście na początku Mszę Świętą, na polanie w lesie, potem śpiewaliśmy, uprawialiśmy sporty - była bardzo wysportowana młodzież w naszej parafii, w naszym stowarzyszeniu. Na tej wycieczce dostaliśmy też grochówkę - dobre czasy!
- Co jeszcze interesującego robili Państwo w ramach stowarzyszenia?
- Wystawialiśmy przedstawienia pod kierunkiem pani Lademann i pani Słowianki, reżyserki. Wystawialiśmy głównie żywoty świętych, świętej Barbary, świętej Genowefy, świętego Stanisława Kostki. Jeździliśmy z nimi do Rumi i Redy na gościnne przedstawienia.
- Czy Młodzież Katolicka miała swoją specjalną Mszę Świętą?
- Tak, raz w miesiącu spotykaliśmy się na specjalnej mszy w naszym kościele.
- Jak przeżyła Pani II wojnę światową?
- Mieliśmy się wyprowadzić do Kartuz, tata miał tam wybudowany domek, ale nie zdążyliśmy… 1 września 1939 roku słyszeliśmy strzały, wystrzały z Westerplatte. Mój brat pojechał do swojego kolegi.. Tak myśleliśmy. Jednak kilka dni później Gestapo weszło do domu pytając się o brata. Okazało się, że wyjechał z kraju, uciekł. Wraz z kolegą byli już prawie we Włoszech. Kolega przeżył, mój brat nie. Drugi brat był w konspiracji i zginął w Stutthofie. Straciłam trzech braci w czasie wojny. A my, wtedy jak Gestapo weszło, musieliśmy się przeprowadzić z naszego domu do baraków naprzeciwko.
- Jakie były Pani losy?
- Ja pracowałam u państwa Eryntrau, oni mieli sklep na rogu 10 Lutego i 3 Maja, tam sprzedawali różne rzeczy, eleganckie - fartuchy jalousie, obrazy, fotele, biżuterie. Pracowało tam 10 panienek. Właścicielka zwolniła większość służby, ale mnie zostawiła. Bo ja umiałam szyć, uczyłam się w Gospodarczej Szkole na Szmelcie w Rumi. Umiałam szyć, haftować i gotować. Dlatego Pani chciała, bym pojechała z nimi do Niemiec. Na początku nie chciałam, bardzo się opierałam, Państwo postawili mi ultimatum, że jeśli nie pojadę do Niemiec, trafię do Stutthofu. Powiedziałam, że w takim razie wolę do Stutthofu. Ale następnego dnia Państwo powiedzieli, że jedziemy tylko na dwa tygodnie, więc pojechałam. Musieliśmy potem jednak wrócić do Westfalii w 1944, i tam byłam od lutego do września 1944 roku.
- Co Pani tam robiła?
- Szyłam, pomagałam w domu, ale tęskniłam za domem. W końcu kiedyś się wyżaliłam księdzu z parafii katolickiej, tam w Westfalii. On mi pomógł wydostać się stamtąd, pojechałam do Berlina, tam spotkałam się z moim bratem. W Wigilię 1944 roku wróciłam do Gdyni, poszłam od razu do kościoła, bo tam była cała moja rodzina. Siostra, gdy mnie zobaczyła, na cały kościół krzyknęła: “Renia!” To były najpiękniejsze Święta!
- Jak wyglądało życie kościoła w czasie wojny?
- Powoli toczyło się, chodziliśmy całą rodziną do kościoła na msze, nabożeństwa, ja ubierałam ołtarz Matki Bożej Niepokalanej całą okupację i potem po wojnie.
- Co było po wojnie?
- W 1946 roku wyszłam za mąż za naczelnika stacji na kolei, i zamieszkaliśmy na dworcu w Gdyni, więc już nie chodziliśmy do Mikołaja, chodziliśmy do parafii Serca Jezus, do księdza Jastaka. Potem przez 18 lat mieszkaliśmy na Śląskiej, następnie w 1969 roku dostaliśmy mieszkanie w Chyloni. Jednak dopiero w 1973 roku, gdy ksiądz prałat Grochowina objął probostwo, przestaliśmy chodzić do centrum i wróciliśmy do parafii. Bardzo dużo ludzi pomagało przy rozbudowie kościoła, mój mąż pracował, więc nie mógł osobiście pomagać, ale wspomagaliśmy i wspieraliśmy rozbudowę jak mogliśmy.
- Jak teraz wygląda Pani życie?
- 24 lata temu zmarł mój mąż, ale wszystkie moje dzieci nadal żyją i bardzo mi pomagają. Mieszkam sama, mam problemy z chodzeniem, ze wzrokiem, ze słuchem, ale radzę sobie! W 2008 roku zemdlałam w kościele, i od tej pory nie byłam, to jednak za duży wysiłek, ale oczywiście co tydzień przychodzi szafarz z Komunią, a co miesiąc ksiądz ze spowiedzią.
- Dziękuję Pani bardzo serdecznie za podzielenie się z nami historią.
Rozmowę przeprowadziła Małgorzata Pietrzak.
Mój pierwszy wywiad, który ukazał się w I numerze gazety parafialnej parafii św. Mikołaja w Gdyni Chyloni, w maju 2012 roku.
0 komentarze