Très très court: bagietki na obrotówce

11:48

Na Gorączkę w sumie chodzę tylko na bis i na Boomerangi, wiadomka. 


Bo to że chodzę dla zespołu, to wiadomo. 
Bo to nie jest dobry musical. Scenariuszowo, trochę inscenizacyjnie, leży. Ma takie niespójności i momenty fejspalmowe, że zakrywałam twarz biletem i parę razy spadł mi telefon jak walnęłam nim w kolano.

Ale Gorączka ma zespół. Ma Krzysztofa, który zostawia całego siebie na scenie, jak w każdym spektaklu. Który z każdym spektaklem dodaje kolejne elementy. Ma Beatę, która czaruje przy What Kind of Fool. Ma Maję, która przełamuje swoje dotychczasowe role, a jej krzyk przy ‚Zostaw mnie’ wyrwał serce, bo tyle w nim rozpaczy było. Ma Arka Borzdyńskiego, który gra perfekcyjnie zagubionego Bobby’ego. Ma luz Sebastiana i nonszalancję Tomasza Bacajewskiego. Ma głosy Marcina Slabowskiego i Karoliny Trębacz. Ma etiudkę Marty Smuk czy Aleksandry Meller. Ma zespół, który gdy niby przechodzi tylko po scenie, a każdy walczy o uwagę widza (Karolina Merda bardzo zagubiona, Marysia Skobyłko przewracająca się na przykład). Ma świetny uklad Emilii Witkowskiej i Mateusza Pietrzaka, a potem szaleństwo Piotra Burby i Moniki Grzelak. 

I pewnie, ja wychwycę to że znowu na wznowieniówce muzyka zagrała za szybko, zanim zdążyli skończyć dialog, że były pomyłeczki, ale dla akcji z zapalniczką i ‚Biegł tak jakby osiedlowy był w niedzielę otwarty’ Tomasza Bacajewskiego warto chodzić w czwarteczki do teatru. 



Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga