I jak tam premiery?

21:44

A dobrze, dziękuje, ogólnie to ja jestem zadowolona.
A w szczególe?
A w szczególe to teoretycznie to były 4 musicale, w praktyce szalone podróże pociągami, 7 spektakli. Dlaczego siedem?

1. Bo większego świra mam, czyli Rodzina Addamsów. Dwa spektakle w Teatrze Syrena w Warszawie, dwa spektakle w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. - reż Jacek Mikołajczyk
Zaczęło się jeszcze chwilkę przed premierą Krakowiaków, w Warszawie. 5 września była premiera, ja się znalazłam na Litewskiej 12 października. Jednak z powodu tego, że Marcin Słabowski nie grał wtedy Festera, musiałam się stawić jeszcze raz tydzień później po wycieczce do Torunia i Katowic. Do Poznania miałam jechać na jeden popołudniowy spektakl, ale skoro wracałam następnego dnia, zostałam jeszcze na prawie (oprócz Lurcha) tą samą obsadę
Nie widziałam Rodziny Addamsów w Gliwicach, zanim zaczęłam jeździć po kraju, zamknęli Gliwicki Teatr Muzyczny. Za to udało mi się zaliczyć spektakl w Paryżu. Czarny, wisielczy humor, gdy wszyscy są najszczęśliwsi gdy są nieszczęśliwi mi odpowiada, nic co trupie nie jest mi obce. Najbardziej jednak wtedy doceniłam to, że zrozumiałam kontekst kulturowy - bo humorem i nawiązaniami do popkultury najbardziej musical stoi. Czy da się przestraszyć? Trochę może wybuchami Pugsleya,ale najwięcej da się rzeczywiście pośmiać.
W Syrenie scena jest większa, w Poznaniu dom w środku nie może mieć dwóch pięter, za co znowu muszę pochwalić wykorzystanie każdego kawałka sceny przez realizatorów.
Czy musical, potocznie mówiąć, żre? Pewnie. Nie jest to, w moim odczuciu arcydzieło, ale jest dobra rozrywka na poziomie. Wspomniane już Większego świra mam, duet Wednesday i Lucasa, zostaje na długo w głowie, Śmierć się czai tuż za rogiem płynie ładnie, a Jest źle gra w głowie gdy się wstaje rano do pracy. Sam scenariusz jest teoretycznie prosty, ale ma sens i ma lekko podane przesłanie - że warto rozmawiać. Że banał? Ale ładnie podany.

Jeśli chodzi o obsadę, to absolutnie wygrałam mając w Syrenie Martę Wiejak,a w Poznaniu Barbarę Melzer. Obie to boginie absolutne - zupełnie inaczej grając, obie wygrywają. Marta Wiejak gra dumnie, cały czas wyprostowana, z głosem Morticii wygrywa i zagarnia całą scenę dla siebie. Barbara Melzer przypominała mi Morticię z filmu, płynęła po scenie - obie to petardy, i dla nich samych warto zobaczyć. Jako Gomeza, hiszpańskiego temperamentnego ale i zagubionego pomiędzy swoimi kobietami, widziałam i Tomasza Steciuka i Przemysława Glapińskiego w Syrenie, w Poznaniu Radosława Elisa. Widać że to rola bardzo dla Steciuka, i nie można mu odmówić tego, że jego po prostu dobrze się ogląda na scenie i słucha, za to dużo od siebie aktorsko daje Przemysław Glapiński. Widziałam go i we Wrocławiu w Muszkieterach, i w Czarownicach, i coraz bardziej doceniam jego sceniczne szaleństwo, to że daje dużo od siebie do roli, i chyba jednak jemu najbardziej wierzyłam. Radosław Elis miał momenty szarżowania, ale bardzo dobrze oglądało mi się go w relacji i z Morticią i Wednesday. Wszyscy perfekcyjnie też wypadli w scenie tanga - choreografia Ewelina Adamska Porczyk.
Jako Wednesday chcę oglądać tylko i wyłącznie Dagmarę Rybak. Dagmara perfekcyjnie zbalansowała mrok postaci i miłość do Lucasa, petarda zagrała aktorsko - czego zabrakło mi u dwóch Wednseday które widziałam w Syrenie - i wokalnie wyciągnęła wszystko. Widać że razem z Wojtkiem Danielem dobrze razem im się gra i mogą szaleć w wspólnych scenach. W Syrenie widziałam i Karola Drozda i Maćka Pawlaka, w swoich Lucasowych scenach właśnie w Większego świra mam, mogą bawić się rolą. Lekka przewaga dla Karola za rap, lekka przewaga dla Maćka za rzucanie kurtką do drugiego rzędu publiki.
Zdziwiłam się aż tak dobrym castingiem Pugsleya, młodszego brata. Z dziecięcymi aktorami różnie bywa - dobrze zawsze wypadają tylko aktorzy od Teatru Komedii Valldal. Karol Kwiatkowski z Syreny świetnie sobie poradził i aktorsko i wokalnie, Mateusz Kieliszewski także.
Rodzice Lucasa to kolejny świetny wybór castingowy. Totalnie zamiotła i swoją scenę dla siebie skradła Katarzyna Walczak - co za głos, jaka gra. Z dwóch Malów syrenowych aktorsko paroma zdaniami więcej wygrał więcej Albert Osik, za to miałam wielką radochę oglądając Łukasza Brzezińskiego i on jest w ulubionej obsadzie. Cieszę się że pojechałam specjalnie dla Marcina Słabowskiego drugi raz do Syreny - zupełnie inny spektakl widziałam. Ten Wujek jest narratorem i wyjaśnia dużo i tworzy klimat. Nawet lepiej wypada Patryk Kośnicki w Poznaniu, chyba bardziej dogaduje się z Przodkami. Babcia ma rolę która samym pojawieniem się na scenie wzbudza śmiech, tak samo jak Lurch.
W zespole same etiudki wsród Przodków. Biskup który błogosławi, Ciotka Herman dwukrotnie ścięty (Dawid Pelowski w Syrenie to perełka), Cheerlederka żująca gumę i rzucająca Pomponami, Królowa Elżbieta I która walczy z głową czy Kurtyzana. Mój wzrok latał za Kasią Domalewską w Warszawie i Asią Rybką w Poznaniu - i wcale nie z tego powodu że to Baduszkowe dziewczyny - w sumie może też z tego powodu - obie konsekwentnie grają, tańczą i słychać ich głosy w zespole.

2. Help, I need somebody! - czyli mocno taneczny jukebox musical Twist and shout w Teatrze Rampa - reżyseria i choreografia Santiago Bello.
Kolejny po Rapsodii w Rampie jukebox. Był Queen, są Beatlesi. Ja byłam na spektaklu przedpremierowym, co trochę rzutuje na moją ocenę. Dlaczego? A wjeżdżając na scenę przewróciła się (dosyć minimalistyczna, ale ciężka) scenografia (Dorota Sabak), co rzuciło na to, że przez cały pierwszy akt wszyscy grali zachowawczo. W drugim akcie za to tak się odpalili, że wszystkie recenzje które się już ukazały, wskazują na to że było już bez problemów, i że pierwszy akt również był petardą.
Scenariusz teoretycznie nie jest tutaj najważniejszy, ale ma bardzo dużo sensu i przesłania - są małe dziurki, ale jest niegłupio. Do kamiennicy, terroryzowanej przez konsjerża (Daniel Zawadzki, świetne wykonanie Lady Madonna, przypominające mi trochę wykonanie songu Heroda z JChS) wprowadza się młody projektant mody. Konsjerż Edek spotkaniami z kolejnymi mieszkańcami wprowadza widzów w mikroświat budynku i anonsuje postać cierpiącego na demencję weterana wojennego, sierżanta Peppera, według plotek, dosyć bogatego. Intryga z czasem się zagęszcza - a zarazem coraz bardziej śmieszy - ale staruszek mimo wszystko jest bardzo żywotny...
Mimo dobrze wykreowanych kreacji aktorskich - chociaż na moim spektaklu 4 października wspomniana na początku scenografia rzuciła (trochę dosłownie) cień na odpalenie talentów aktorów na maksa - ten musical choreografią stoi. Scena konkursu tanecznego z drugiego aktu będzie na pewno na podium, jak nie najlepszą sceną taneczną w tym roku w prywatnym rankingu. Santi Bello już przy Rapsodii i JChS pokazał swoją klasę - tu mógł się wyżyć i pokazać wszystko co najlepsze.
Z aktorów wyróżnić muszę Annę Sztejner, mimo że z kontuzją tańczyła i grała wspaniale, Roberta Tonderę w parze z Kingą Taront - myślałam że będzie plot twist jeśli chodzi o jego postać - i grającego cały czas polityka Ryszarda Sebastiana Machalskiego - psychodeliczna scena I want you pokazała zupełnie inne oblicze i kazała się powachlować parę razy biletem. Wspaniale było zobaczyć Sławomira Mandesa - pierwszy Stanisław Ogrodnik z Maydaya - pierwszy chyba raz widziałam absolwenta SWA śpiewającego i to jak, Ania Kędroń jako przewodniczka duchowa skradła 5 minut z Here comes the sun, a Przemysław Niedzielski przyciągał wzrok w zespole nawet.
Wydaje mi się to totalnie już banalne, ale tak, ja też pochwalę Jakuba Wociala. To że wzruszył w Imagine to jasne, ale grającego tak komediowo to nie widziałam go (nie miałam szansy zobaczyć Tańca wampirów) jeszcze. Jako świrnięty staruszek wzbudza od razu sympatię i każde jego pojawienie się na scenie jest witane śmiechem i oklaskami. I postawa zgarbiona, i gesty, i głos dopasowany do wieku - chylę czoła.
I chcę wrócić na totalnie odpalony Twist.

3. Szanowni, zaraz zobaczycie wodewil -  Blaszany Bębenek, Capitol Wrocław.reż Wojciech Kościelniak
Nie jeździłabym po Polsce gdyby nie musical Wojciecha Kościelniaka, Lalka. Zobaczyłam w 22 urodziny i się zakochałam w Teatrze Muzycznym. I z każdym swoim musicalem podnosi tylko poprzeczkę i oczekiwania co do innych musicali. Uwielbiam moment w którym odkrywam jak niby znaną historię przedstawia w sposób, który się człowiekowi nawet nie śnił. Tak było z Lalką właśnie, Chłopami, ze Złym, z Frankensteinem, tak odkrywałam i zakochiwałam się w Wiedźminie. W przypadku Bębenka - zostałam kupiona i siedziałam zafascynowana od pierwszych minut.
Blaszany Bębenek to też historia ważna dla osoby wychowanej na Pomorzu, w Trójmieście. Grass pisał o Gdańsku, o ulicach Wrzeszcza, obronie Poczty Polskiej, o historiach znanych od dziadków.. Jak przedstawić tak ciężki temat? Można by było przeszarżować, mógłby być przerost formy nad treścią. Nie jest.
Ano, w formie wodewilu, w sklepie z zabawkami - wydaje się na początku dziwne - ale to strzał w dziesiątkę. W roli Oskara - nierosnącego chłopca - reżyser zdecydował się nie zatrudniać dziecka czy karła - wykorzystał lalkę, tintamareskę, animowaną przez Agatę Kucińską (w drugiej obsadzie przez Katarzynę Pietruskę). I jej bycie narratorem spektaklu jest poprowadzone i zagrane genialnie. Nie widziałam aktorki - widziałam Oskara. Oskara którego znałam z kartek powieści Grassa - przekonanego o swojej mądrości, o wiele starszą duszę, który potrafi przerazić, ale i przeraźliwie wzruszyć. I rozśmieszyć mimo wszystko. Bo Bębenek jest zrównoważony i ma elementy humoru.
Mimo że Kościelniak tym razem nie współpracował przy muzyce z Piotrem Dziubkiem, tylko z Mariuszem Obijalskim, i kolejne songi są inspirowane jazzem, wodewilem czy burleską, to nie da się uniknąć skojarzeń z poprzednimi musicalami. Kościelniak tym razem sam napisał teksty piosenek, które są tak dobre jak te Dziwiszowskie z Lalki i są świetnie śpiewane przez matkę Oskara (Agnieszka Oryńska), Matzeratha (Maciej Maciejewski), Jana (Kamil Krupicz) czy genialną babkę (Justyna Szafran). W drugim akcie za to jest scena która na pewno będzie ulubioną w tym roku - scena Wyciskaczy, bardzo skojarzeniowo podobna do scen zbiorowych w Złym, dzięki też choreografii. Napisałam Ewelinie Adamskiej Porczyk, że jest królową i nigdy nie zawodzi. Z dużym zespołem teatru Capitol (znajome twarze Marek Bratkowski, Jan Madej, Michał Pasternak, Michał Sienkiewicz i Krzysztof Suszek) choreografie wychodzą spektakularnie i pokazują, że mamy w kraju wspaniałych choreografów i tancerzy na światowym poziomie.
W musicalu nie mogło też zabraknąć 'metafizycznej' postaci typowej dla reżysera. Po Chłopowym Aniele, Płotce, czy Biesie z Lalki istnieje przechodząca po scenie Czarna Kucharka (Barbara Olech), o której tym razem bohaterowie wiedzą, zdają sobie sprawę z obecności przeznaczenia i losu. Świetną postać też tworzy sprzedawca Bębenków, Żyd Markus, Mikołaj Woubishet z fascynującym kostiumem. (Anna Chadaj odpowiedzialna i za kostiumy i za scenografię.)
Wspaniałe też mrugnięcia są od reżysera przez Oskara do publiki
' Można by narzekać na ulubioną przez teatr tematykę trójkąta. Ale co mogą zrobić dwie osoby na scenie jeśli nie zagadać się na śmierć albo tęsknić skrycie za trzecią?'
Do końca zakochałam się w tym musicalu wtedy.
Ostatnia scena I aktu (z małym, ale jakże mocnym wejściem Krzysztofa Suszka), pierwsza i ostatnia scena sprawiły że miałam gulę w gardle. Już to napisałam - to perfekcyjnie zbalansowany musical, i to najlepsza premiera tego sezonu. Chcę już płytę. Wkręci się bardziej niż Wiedźmin. I mimo że to mimo wszystko ciężki musical, bo taka tematyka - ja wiem żę wrócę do Wrocławia.


4. Lodzio (nie) miodzio czyli Madagaskar, Teatr Muzyczny Łódź, reż Jakub Szydłowski.
Nie było zdjęcia po na Instagramie. Opowiadałam poprzedniego dnia K, że jeśli nie ma foty, to znajomi wiedzą, że to nie było dobre.
Co się stało, że ten Madagaskar nie przemówił? Myślałam, że to po prostu moje zmęczenie po dwóch musicalach pod rząd. Gorąco w Łodzi. Parę godzin w pociągu. Dużo dzieci. Wyszłam po pierwszych 36 minutach I aktu zdziwiona na przerwę. Po godzinie drugiego dzieci były zadowolone, ja mniej, bo..?
Madaskar w filmie i w Poznaniu, który oglądałam w zeszłym sezonie, humorem stał. Każde wejście kolejnego zwierzaka śmieszyło. I mimo że tutaj był ten sam przekład, to nie miał takiego odbioru i bardzo mało humoru wyszło. I mimo że wykonawcy są dobrzy (i Marcin Wortmann jako Zebra Marty, i Paulina Łaba jako Gloria, i Paweł Erdman jako żyrafa Melman) i mimo że wszyscy się starali, to nie wiem dlaczego ten spektakl był przekrzyczany. Mimo że mieli mikroporty, jakby za bardzo kazano im przekrzyczeć dzieci na widowni. I przejścia pomiędzy piosenkami nie miały tempa, i nawet Król Julian (Paweł Kubat) czy naprawdę dobra Ewelina Jaworska jako Skipper nie mieli co zrobić - bo i ich role jakby zostały spłycone. Usłyszałam wychodząc z teatru, że moje odczucia co do największej roli - Lwa Alexa - nie były odosobnione - bo może on mógłby coś wyciągnąć? Może nie.
Widziałam już dobre spektakle dla dzieci, które nie były źle zrobione, które nie były powierzchowne. Tu - aż mi żal to pisać, bo tyle dobrych utalentowanych znajomych twarzy (w roli Szeregowego Michał Cyran) - nie śmieszyło jak mogło i Madagaskar to nie była dobra premiera tego sezonu.
Jednym z największych niemiłych zaskoczeń była tu też choreografia Jarosława Stańka - której można było nie zauważyć. Brakowało tempa, brakowało ruchów. Szkoda. Szkoda.


Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga