Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza...

10:08

Jednym jesteś Ty, a drugim...
Ale od początku.

Po dwóch premierowych spektaklach Wiedźmina w Teatrze Muzycznym w Gdyni.
Wiedźmin. Na podstawie opowiadań (najbardziej Kwestia ceny, Ostatnie życzenie, Okruch lodu, Miecz przeznaczenia, Coś więcej) Andrzeja Sapkowskiego.

Gdy dowiedziałam się że będzie musical, przeczytałam całą sagę - nie byłam fanką fantastyki nigdy, jakoś omijałam sagę - a ostatnie dwa tygodnie przed premierą czytałam opowiadania jeszcze raz. I z głosów osób, które nie znały, oprócz podstawowych informacji, zalecałabym absolutne chociażby szybkie przejrzenie opowiadań. Zajmie to godzinkę, trochę więcej jeśli dwa tomiki wciągną, a może się stać tak, że wciągną dalej. A zyskuje się dużo.

Bo osią spektaklu jest ostatnie z opowiadań: Coś więcej, które poznaje się w kawałkach, przeskakując w czasie do poprzednich zdarzeń, które Wiedźmina doprowadziły do tego momentu. Jak młyn przeznaczenia, miotający Geraltem z Rivii, sprawił, że znalazł się on ranny na wozie Yurgi. Powrót do początku, czyli jednej z pierwszych misji, na zamku w Cintrze i pierwszą zapowiedź przeznaczenia, od ktorego nie da się uciec, poznanie miłości jego życia Yennefer, poznanie przeznaczenia, którego nie da się uniknąć...

Kwestia ceny
... najbardziej biletu.
Na prapremierze siedziałam na drugim balkonie, drugiego dnia w loży - bilet dorwałam w piątek, gdy teatr wypuścił bilety na różne terminy - naprawdę serdecznie polecam śledzić, a tu na Notra. I nie widziałam aktorów dokładnie, nie doceniałam wszystkiego. Nie potrafię siedzieć daleko już. II balkon zawsze kończy się niedocenieniem.
Chociaż, z tego II balkonu perfekcyjnie widać to co w tym spektaklu od samego początku się wyróżnia: animacje sceny, efekty wizualne -  bo sama scenografia jest prosta.

sami przyznajcie, daleko. 

Po widocznych na zdjęciu słupach/drabinach wspina się zespół (najczęściej Jaskier), jest też ruchoma platforma, na której śpiewa Yennefer Belleteyen i która jest najważniejsza w pierwszym akcie. Teraz zaczęłam mieć duże porównania do Lalki patrząc na to zdjęcie...
Za to efekty specjalne - animacje (Damian Styrna we współpracy z Eliaszem Styrną, Arturem Lisem, Mateuszem Kamińskim, Sebastianem Sroką) są fantastyczne i czasami siedząc tak daleko zastanawia się, co jest jeszcze realne, a co jest animacją. Bezkonkurencyjne są akrobacje z zaprzyjaźnionego z Teatrem Mira Artu i choreografia walk (co ciekawe, to nie walki są najważniejsze, jest tylko jedna najważniejsza, jest parę pobocznych) Artura Cichuty. Jak na musical, to mimo wszystko jest mało choreografii, albo po prostu nie zapamiętuje się ich wszystkich.
Wielkie wrażenie robi zastosowanie orkiestronu, które mrozi krew w żyłach. Gdy kolejne postaci spadają w otchłań. Wiem - brzmi to dziwnie. Ale to jeden z tych elementów, które trzeba zobaczyć, bo się opisać nie da.

Jednak na drugim balkonie nie można zobaczyć wszystkich detali. Aktorów. Smaczków choreograficznych. A to jest najważniejsze.

Ostatnie życzenie...
..czyli kto zagra?
Przyznaję, czytając sagę, miałam parę marzeń, kto mógłby zagrać kogo. A potem ogłoszono obsadę.
I okazało się, że jednak twórcy mieli rację. Że to był dobry casting.

W Ostatnim życzeniu poznajemy Yennefer - Katarzynę Wojasińską. I, na bogów, jak ona się do tej roli nadaje. Yen, bardziej dosłownie niż w książkach, jest bezpośrednia (tak, w jej piosence pojawia się najwięcej wulgaryzmów, ale jest to uzasadnione - wierzcie mi, mam alergię na przekleństwa w teatrze), charakterna, trochę chaotyczna a zarazem wydobywa dużą wrażliwość. Inne mogłyby przeszarżować - dużo nie potrzeba by przesadzić. Kasia jest pikatna, ale trzyma się granicy klasy. Opanowana w chaotyczności postaci.
Cheers obsadzie! Fantastycznej obsadzie.


Okruch lodu
Okruchy, w tym spektaklu, który razem z przerwą trwa 3 godziny 25 minut, decydują.
Okruchem zwłaszcza w pierwszym akcie jest mimo wszystko rola Wiedźmina. Bo z niej trzeba wykrzesać co można. Kościelniak tak zrobił też ze Złym, nie dał głównemu bohaterowi dużo czasu. Dopiero końcówka pierwszego aktu zapowiada to, że jest szansa na więcej.

Wszystko z tej roli wyciąga Krzysztof Kowalski, który grał drugi spektakl, nie prapremierę.

Nie wiem, może doceniłabym Modesta Rucińskiego siedząc bliżej. Ma głęboki głos, aktorsko na pewno doświadczony, i już z wywiadów z próby medialnej było wiadomo że będzie inaczej grał niż młodszy Krzysztof. Inaczej prowadzi tą rolę, jest fantastyczny ruchowo, umie świetnie śpiewać i doceniam.

Ale to właśnie Krzysztof niesie ten spektakl. Jego Geralt z Rivii (Rumi*) jest zarazem wiedźminem, czyli zmutowanym wojownikiem, dzieckiem przeznaczonym do zabijania potworów, a jednak człowiekiem, który ma uczucia. Boi się śmierci, zrobi wszystko dla swojego przyjaciela, próbuje uniknąć przeznaczenia, ale wie, że to niemożliwe. Ma swój honor, doskonale ocenia sytuację, ale są momenty w których i on ma wątpliwości. I to czyni z niego pełnokrwistą postać. "Dziki gon" który kończy I akt jest mocnym tąpnieciem, charyzmatycznie zaśpiewanym.

*#GeraltzRumi to oficjalny hashtag nawet na Instagramie, więc mam nadzieję, że mi zostanie to wybaczone. Tak samo jak oficjalny hashtag musicalu to #WiedzminTheMusical. Tak.

Miecz przeznaczenia
..czyli II akt zaczyna się z hukiem i potem już nie będzie gorzej.
Piękne animacje i historia, która nagle przestaje się dłużyć.Tak, przyznaję - i to jest dosyć spory zarzut większości osób - I akt jest trochę przegadany. Jednak to jest musical, i ja rozumiem, że niektóre rzeczy trzeba wytłumaczyć, ale i mi, i osobom z którymi rozmawiałam, wydaje się, że jednak w poprzednich musicalach Kościelniaka udawało to się bardziej zbilansować. W I akcie brakuje takich scen jakim było na przykład Jarmark w Tymowie w Chłopach - refren powtarzany, a w międzyczasie mówione kwestie. Może to byłby jakiś pomysł na jakąś ze scen.. Nie wiem, ja się nie znam na robieniu musicali, pewnie się nie dało. 

Ale jest wyprawa do driad przez las do Brokilonu - fantastyczne animacje lasu i kostiumy driad. Jest młoda driada Braenn - świetnie zagrana przez Izę Pawletko, ale petardą prawdziwą była Joanna Rybka. Rewelacyjne wykonanie songu, który jest trochę jakby w oderwaniu, ale okazuje się jednym z ważniejszych - a na pewno obok Opowieści o umarłych najbardziej wzruszającym, ale zarazem z mocą. Asia wydobyła moc i kolokwialnie po prostu pozamiatała. 

Poznajemy też już wcześniej pojawiającą się na scenie Ciri - Geralt jak Jon Snow, jeszcze o tym nie wie, ale to ona, dziecko jemu przeznaczone. Obie dziewczyny które widziałam - Maria Błaszkiewicz i Pola Król, a nie wątpie że Julia Totoszko też - mają urok i świetnie bawią się i grają. I prowokują momenty oddechu, i wzruszenia. Dzięki prośbę o bajkę dostajemy prześwietną Bajkę o kocie i lisie - uważam za skandal, że tej piosenki nie ma na płycie. Klimatyczna, jazzująca, znakomicie wykonana przez Wiedźmina i choreograficznie przez chmarę dzieciaków.  

Dostajemy wspaniały, absolutnie fantastyczny muzycznie, tekstowo i pod względem wykonania song Woda Brokilonu. Kwarter najważniejszych kobiet w życiu Geralta, które obrazują jego lęk przed przeznaczeniem. Jeszcze nie zdając sobie sprawę z tego, że nie ma ucieczki. Cudowne Maja Gadzińska jako topielec Danerys, Karolina Trębacz, Karolina Merda/Katarzyna Kurdej w roli Eithne, i Katarzyna Wojasińska. Doskonała scena.

Coś więcej
.. czyli nie da się o wszystkim napisać w całej recenzji, a jednak trzeba.
Czyli impresje a la courty.
Czyli dużo skojarzeń z poprzednimi musicalami ekipy Kościelniak/Dziubek/Dziwisz.

Kościelniak z Dziubkiem skrzywdzili Krzysztofa Wojciechowskiego. Znaczy, zaryzykowali, i doceniam to, że dali mu aż tyle czasu na scenie - i w przeciwieństwie do Złego może coś zaśpiewać - i robi to wspaniale - tylko że ta scena i ta piosenka jest zbyt statyczna. Prawdziwą bombą jest za to piosenka Karoliny Trębacz Calanthe 12 uderzeń. I to mógłby zaśpiewać Jeż i byłaby prawdziwy rozwalenie sceny, jak to było opisane w Kwestii ceny, i jak to potrafiłby zrobić to Krzysztof.
Karolina Trębacz  - wraz z Mają Gadzińską, która swoim "Nieee" powtarzanym w różnych tonach, jej głosem który potrafi zdziałać cudę - kolokwialnie (i trochę literalnie) zmiatają wszystko (jak to piszą w Internetach tak, że nie trzeba już sprzątać mieszkania.)

Gdy się siedzi daleko, nie docenia się Jaskra Jakuba Badurki, bez bicia przyznaję. Nie do końca twierdzę nadal, że ma wystarczajaco dużo charyzmy, by zaczarować. Ale on - jak Magazynier w Lalce - jest prawie cały czas na scenie, jest narratorem i ma momenty błysku.

Renia Gosławska i Iga Grzywacka grają Płotkę - nie można uniknąć skojarzeń z Aniołem z Chłopów, trochę metafizycznej postaci. No bo hej, zagrać konia?
Każda z nich trochę inaczej prowadzi tą niemą rolę, próbując skraść show, zmieniając maść gdy ratując swojego pana giną - "bo każdy mój koń ma na imię Płotka, przecież wiesz!" - za to absolutnie wzruszają grając Śmierć - przeznaczenie Geralta.
Właśnie, scena na Górze Czarodziejów. Drugi akt ma same smaczki, serce się ściska na przedstawienie Pieśni o umarłych. A jak to jest zrobione! Jakbym nie oglądała Instastory tancerzy z prób, to miałabym wrażenie, że zostały położone tory i to na nich jeźdzą duchy. Albo rzeczywiście unoszą się lekko.
A może właśnie unoszą się i płyną?
Nie będę psuć magii. Przekonajcie się sami.

Czy mogę napisać też o wspaniale wydanym programie? Jest po prostu piękny.
Runy! Przefantasyczny tytuł też na początek spektaklu taką czcionką.. tfu, fontem.


Muzycznie Wiedźmin to dla mnie Zły, z elementami Chłopów (Belleteyen - palce lizać, śpiew Igi w Pieśni o umarłych) i Lalki (akordeon, dlatego chodzę na musicale by wyłapywać takie smaczki). Ballada o wiedźminie to Nasz senor Zorro redaktora Kolanki, a Sen Jaskra to Zakochany Wirus.

Oklaski po drugiej premierze.

Jak dużo wyszło tych pozytywów.
Czyli że to jednak arcydzieło?
Że to świetny musical?
Jednak..

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga