#tourdeMuzyczne mocno intensywne

15:55

..czyli początek sezonu taki, że uff.
W październiku więcej czasu niż w domu spędziłam w teatrach. I wcale nie przesadzam.

1. Kinky boots, Teatr Dramatyczny Warszawa

Im bardziej myślę o tej inscenizacji, tym bardziej widzę i słyszę w głowie niedociągnięcia. Do najgorszego musicalu widzianego na scenach teatrów nie-musicalowych mu daleko pewnie, mi ratował ten spektakl Krzysztof Szczepaniak zdecydowanie, że nawet kręcenie nosem na fatalny dźwiek w Dramatycznym nie przeszkadzał.
Bo umówmy się, w paru miejscach (ekhm, Towar, ekhm Buffo) nie powinno się wystawiać musicali, bo po prostu nie ma do tego warunków. Na Torwarze fotele niewygodne plus daleko miejsca od sceny w większości - pewnie na każdej hali jest podobnie...- fotele ustawione w jednym rzędzie w Buffo - w Dramatycznym za to nie ma dobrego dźwięku. Siedziałam w drugim rzędzie na parterze z boku, a i tak słabo słyszałam, i niósł się dziwny pogłos.
Co do musicalu - większość artystów nie jest aktorami musicalowymi, i to było słychać. Mimo że niby parę piosenek miało potencjał przebojowy, niestety żadna mi nie wpadła tak, żebym chciała słuchać płyty z Broadwayu w drodze do domu. Scenografia - była - jak się okazało w późniejszych wojażach, to dobrze że była - aktorzy chodzili po schodach do biura, buty były piękne - acz dacz się na nich chodzić nie dało, jak Aniołki Loli i sama Lola to robiły nie wiem - historia nie do końca wciągająca, ale naprawdę Krzysztof Szczepaniak ratował tak ten spektakl, że wierzyło się i jego damskiej i męskiej postaci.

2. Nine, Teatr Muzyczny Poznań.

Na Nine byłam już w zeszłym sezonie we Wrocławiu i nadal uważam tamto Nine za najgorsze rozczarowanie i najgorszy musical na jakim byłam - nawet za gorszy niż za LEDy w Pilotach - za chwilę i o tym. Tamta wersja się ciągnęła jak flaki z olejem, a wokaliści, mimo że Muzyczni, absolutnie nie ratowali tego.
Poznań polubiłam za to bardzo - mimo tego, że ta scena jest fatalnie mała, a budynkowi przydałaby się rozbiórka - z planów wygląda na to, że będą mieli przeprowadzkę - mają fajny zespół i dobre podejście do spektakli i widzów - o tym przy ostatnim musicalu z tego miesiąca. W obsadzie znajome twarze - Ewa Kłosowicz, Anita Steciuk - zresztą poruszająca najbardziej jako żona Guido Continiego - więc wybrałam się.
I mimo że to o wiele lepsze przedstawienie od Wrocławia - nie przeciągnięte, realizacyjnie też lepsze - to okazuje się, że to po prostu nie "mój" rodzaj musicalu. Nie dopatrzyłam się mimo wszystko drugiego dna w treści, muzyki, która by została w głowie, też raczej nie ma (no może oprócz naprawdę wzruszającego Mój mąż jest reżyserem w wykonaniu właśnie Anity Steciuk) trochę mi nie odpowiadało tłumaczenie znanego z filmu Be italian - i uważam że Kasia Wojasińska na Sylwestrowym to lepiej zaśpiewała, a zespół zatańczył -za to Katarzyna Tapek jako Przeczysta Panna od Odnowy Biologicznej miała świetną hipnotyzującą rolę.
Właśnie, tak naprawdę to kobiety są ważne w Nine - rozbrajająca wszystko Barbara Melzer jako Liliane to mała perełka. Zastanawiam się, czy jakbym miała innego wykonawcę w głównej roli to czy to by coś zmieniło? Bo Damian Aleksander dobrym aktorem musicalowym jest. I jakoś tam dał temu swojemu Guido charater. I dobrze śpiewał. W drugiej i trzeciej obsadzie grają Radosław Elis i Łukasz Brzeziński. Czy któryś by mnie bardziej przekonał?

3. Les Miserables - Teatr Muzyczny Łódź.

A post shared by Gosia Pietrzak (@margotana) on
Zadaję sobie pytania o obsadę od Notra, bo przyznaję, wcześniej mi było rybka kogo widzę na scenie. A potem okazało się, że im więcej oglądam musicali, tym bardziej niektóre osoby mi odpowiadają, tym mniej zaczynam mieć cierpliwości na niektóre głosy czy zachowania na scenie, i przyznaję, na Wiedźmina wrócę w tej chwili gdy będzie perfekcyjna jak dla mnie obsada, na Notre Dame de Paris też mam "swoich" ludzi, których chętniej będę oglądać.
Tak też kupowałyśmy z dziewczynami bilety na Les Miserables, bo wydawało nam się że premierę jako Valjean zagrać musi Jakub Wocial - Demon z Rapsodii z Demonem, Jezus z JChS z Rampy - którego głos wprawia w ciary i który ogólnie jest mistrzem. Okazało się jednak, że nie zagra i trochę nam zrzedły miny.
Ale premiera premierą, i przyznaję, nie jest źle.
Les Misa nigdy nie wiedziałam w Polsce. Wiem, był w Gdyni ponad 20 lat temu, był w Romie parę lat temu, ale parę lat temu to ja byłam biedną studentką i ja nie jeździłam po Polsce. Płyty słuchałam,film i parę video na youtubie widziałam, książkę czytałam (nawet fragmenty po francusku) i uważam, że to przedstawienie nie jest tak złe.
Jasne, Les Mis będzie się bronić samo. Mieć ciary to się ma przy każdym wykonaniu One day more i Epilogu czy przy scenach śmierci Fantine/Eponine/Valjeana/Gavroche i reszty która tam umiera - taki spektakl, Francuzi lubią zabijać bohaterów swoich - i nawet brak choreografii czy mała ingerencja reżysera nie będą aż tak przeszkadzać.
Więcej przeszkadzało to, że nie wydaje mi się, że do końca został wykorzystany potencjał sceny łódzkiej. Nie jest ona taka mała, a wydaje się że scenografia została obcięta, że widać było puste sceny. Aż dziwne się to wydaje, że aż tak rzuciło się to w oczy. Pokręcić nosem też pokręcę na młodych wykonawców Cosette i Mariusa, ale dla wykonawcy Mariusa to pierwsza sceniczna rola. Więc i tak naprawdę dobrze mu poszło.
Co do ról głównych - Marcin Jajkiewicz tylko parę razy wprawił mnie swoimi nutami w małe WTF, co ja słyszę - ale w większości dał bardzo dobrze radę, Piotr Płuska jako Javert był po prostu wspaniały, Mateusz Deskiewicz i Beata Olga Kowalska jako państwo Thenadier prześmieszni, a scenę trochę ukradł Przemysław Pawłowski. Przemka pamiętam ze Szwolożerów czy Krótkiej historii śmiechu z Tomaszem Więckiem - i przemiło mi było go widzieć, jak z małej roli potrafi wyciągnąć wszystko co może.

Bonusowo Ghost - Muzyczny Gdynia
Pomiędzy wyjazdami wpadłam do Baduszkowej na moją słabość. Tyle razy ile byłam na Ghoście w zeszłym sezonie to się nie mieści w głowie, naprawdę znam teksty na pamięć i mimo że widzę duuużo niedociągnięć związanych z samą iscenizacją, to mi obsada ratuje. Jeśli od Notra wiem że obsada się liczy, to od Ghosta jak tylko mogę to wiem, że na musical trzeba iść dwa razy, zwłaszcza jak jest druga obsada, bo może być zupełnie inny odbiór.
Tylko że Ghost ma LEDy. I LEDy się psują. I wiem, że czasami scenografią nie da się załatwić różnych rzeczy, i na szczęście oprócz tego Ghost ma scenografię - mieszkanie Molly/restauracyjkę/biuro - ale scena w metrze, przy której ekrany sie popsuły, psuła cały odbiór. I efekty specjalne błyskowe.. Wiem, że w sobotę było jeszcze gorzej, że złośliwość rzeczy martwych, ale..

4. Piloci - Teatr Roma Warszawa

Piszę o LEDach przy Ghoście, bo w Romie bez LEDów chyba żyć się nie da.
Dostałam dużo pytań czy napiszę o Pilotach, i bardzo bardzo długo się zastanawiałam czy to zrobić.
Ale, ponieważ nie czytałam ani jednej dobrej - dobrej pod względem krytycznym, bo dobre to czytałam same o tym musicalu - recenzji, chyba jednak trzeba napisać coś, o czym środowisko musicalowe mówi w prywatnych rozmowach.
Już od Mamma mia ja nie byłam zachwycona Romą - no bo właśnie ekrany. Które rzadko, bo rzadko, ale się psuły. Oprócz tego była scenografia - domek Donny - ale gdzieś tam zakłócały ten sielski nastrój. A w Pilotach - dominują. I to jest tak bolesne, bo parę rozwiązań mogło być naprawdę rozwiązanych za pomocą scenografii - parę osób było na przykład na Upiorze w operze w Romie i tam mówią, że sceny/scenografie się zmieniały szybko i dało się - na przykład park Saski. Na przykład czerwony szalik.
Czytałam w recenzjach - ja lubię spoilery, przeraźliwie, i przed spektaklami czytam recenzje - że fabuła jest skomplikowana - a po spektaklu wyszłam zdumiona, że to było aż tak proste. Wojna przerywa miłość chłopaka i dziewczyny, chłopak i jego koledzy zostają pilotami w Anglii, dziewczyna piosenka rewiowa zostaje w Warszawie pod okiem Prezesa. Chłopak poznaje dziewczynę w Anglii ale nie może zapomnieć o tamtej. Tyle. Scenariusz rozjeżdża się w paru scenach, jakaś ciągłość jest, ale parę historii musi być przedstawionych, ale nic skomplikowanego tam nie ma.
I scenariusz opiera się na dużych stereotypach. I sucharach, które może pokazane w musicalu czy sztuce lat 15 temu byłyby śmieszne. Niestety, w roku 2017 wywołują czasami śmiech z zażenowania. 'Zakochałaś się.. czy mam przejść jeszcze raz?' 'Tea time dobra na wszystko'. Szkocki lokaj skąpy. Tylko oficer Luftwaffe niby trochę przełamuje swoją postać, ale to za mało.
Muzycznie - za pierwszym razem myślałam że jest mało przebojowo. Jeden przebój, Nie obiecuj nic, motyw muzyczny się przewija w różnych momentach. Za drugim razem - jestem masochistką/lubię zobaczyć co najmniej dwie obsady (niepotrzebne skreślić) już Piloci, czyli "Szachownica niesie na szczyt" wbiło mi się w głowę, i nuciłam do dziewczyn w PolskimBusie. Płytę, która będzie w grudniu, kupię. Pewnie coś się zapętli. Ale.. i tak uważam, że mało przebojowo.
Choreografii jest dużo i mam szacunek do obsady za opanowywanie jej. Ale widząc choreo Santi Bello z Rampy, czy Michała Cyrana z Tuwima dla dorosłych z Baduszkowej, czy Bernarda Szyca, to ta to mega prosta, opierająca się na podstawowych ruchach.
Właśnie, obsada. Oni próbują ratować spektakl. Wszyscy to zdolni ludzie, którzy mają za sobą różne role w spektaklach. Którzy są bardzo zdolni. Którzy walczą o to, by zaprezentować siebie jak najlepiej. Którzy świetnie śpiewają.
I to nie jest kwestia obsady. Przyjechałam po pracy we wtorek by zobaczyć Przemka Zubowicza/Natalię Krakowiak/Jeremiasza Gzyla/Janusza Krucińskiego - bo bilety które miałam kupione na sobotę na 15 miały być na Pawła Mielewczyka w roli Jana i Jana Bzdawkę w roli Prezesa - a chciałam zobaczyć chłopaków z Notra - i Pawła Kubata w roli Franka - a Jeremiasza to już wszyscy wiedzą że uwielbiam oglądać na scenie - i już ta obsada była naprawdę dobrze dobrana - chociaż wiem, że główna para miała ze sobą mało prób. To nie jest kwestia pierwszych spektakli - chociaż, jasne, pewnie jak się rozegrają, to się wbiją w role i będzie inaczej - bo obsada naprawdę jest bardzo dobra w każdej konfiguracji- w sobotę trafiłyśmy jednak na Janka Traczyka i Edytę Krzemień, a w roli Hansa na Tomasza Więcka - bo to zdolni ludzie, którzy maja za sobą godziny prób. To kwestia samego musicalu. Szkoda.

Wtorkowy wypad na Pilotów - z pracy do pociągu, z pociągu do teatru, spod teatru na PolskiBus, z Polskiegobusa na skm i do pracy - to największe szaleństwo jakie zrobiłam w życiu.Czy było warto mimo tego że niby Piloci tacy słabi i tak mnie serduszko bolało? Tak. Bo udało mi się pogadać szczerze z fajnymi ludźmi pod tym teatrem. I pod tą Romą to jest fajne - że dzięki temu, że jest się tam rzadko, można się wbić na tyły i pogadać o szaleństwach musicalowych. Bo w Baduszkowej niby można, ale szczerze : mi nadal dziwnie. Jakoś tak.. A tam: jest fajnie. Dzięki chłopakom - wtorkowym Przemkowi i Jeremiaszowi, sobotnim Jankowi, Pawłowi i panu Tomaszowi- za te rozmowy.

5. Kobiety na skraju załamania nerwowego - Teatr Rampa

W sobotę prosto spod wejścia służbowego Romy Uberem dojechałyśmy z dziewczynami na Kobiety na skraju załamania nerwowego. I mimo że znowu, było parę momentów prostych, czasami znowu sztampowych - ale taka konwencja Almodovara! - to ubawiłam się dobrze. Z pierwszych rzędów tylko ja doceniłam niestety: "to jest ten moment farsowy w pierwszym akcie w którym się wszystko się komplikuje i zacieśnia" wybuchając głośnym śmiechem, na co dostałam zdziwione spojrzenia, ale było kolorowo, było hiszpańsko - mimo że Rampa jest małą sceną, na której być może Santi Bello mógłby bardziej poszaleć z temperamentem choreografii - wspaniała głosowo Małgorzata Regent, komediowo-aktorsko skradła absolutnie wszystko Paulina Grochowska jako głupia, ale jednak mądra modelka Candela, taksówkarz Sebastiana Machalskiego był perfekcyjnie poprowadzony, w zespole Ania Kędroń i Michał Cyran, czyli Baduszkowcy. I teraz małe wyznanie: nie lubię oglądać na scenie Dariusza Kordka (a widziałam go i w Mamma Mia, i w Metrze), a gra on Ivana w Kobietach. Na szczęście akurat grał Robert Kowalski - i mimo że gdzieś tam pomylił się w choreografii, czy też w tekście, to wprowadził fajną atmosferę i uśmiech na twarzy.
Mogłabym się czepnąc o sam musical znowu - rozwiązania scenariuszowe niektóre mogły przyprawiać o facepalm, ale taki był też oryginał broadwayowski czy filmowy. Tej płyty bym posłuchała - ale nie ma jej na Deezerze!

6. Jekyll & Hyde, Teatr Muzyczny Poznań, pożegnanie z tytułem.
Na Jekyllu i Hydzie byłam w zeszłym sezonie w Poznaniu i długo się zastanawiałam, czy robic szalony weekend i kupić bilety. Ale ogłoszono obsadę - zupełnie inną niż tą którą widziałam - widziałam Damiana Aleksandra i Ewę Łobaczewską w głównych rolach - na pożegnanie Janusz Kruciński i Edyta Krzemień, a ja nasłuchałam się takich peanów na cześć Janusza od Ewy i Eli z Chorzowa - gdzie też się wybieram w grudniu na pożegnanie - w tej roli, że gdy teatr ogłosił, że będzie można sobie robić foty z wykonawcami po spektaklu, już kupiłam. Bo faktem jest że Janusz też po ostatnim Mamma Mia mi uciekł, a gdy miałam okazje robić foty z obsadą Notrową, to akurat Quasimodo był Michał Grobelny - z czego się cieszyłam.
I usiadłam na widowni, i szczęka opadła mi w pierwszej minucie. Bo zobaczyłam naprawdę zupełnie inny spektakl. Bo jasne, nadal twierdzę że J&H ma momenty wzniosłe - patetyczne - że ma dwie piosenki a la przebojowe, ale to co Janusz Kruciński zrobił na scenie... Znaczy, ja nie widziałam aktora. Ja widziałam Dr Jekylla a potem Mr Hyde. On był tymi postaciami. On niósł z sobą takie emocje.
Przyznaję, mimo świetnego Quasimodo czy tak bardzo pasującego Prezesa w Pilotach, nie rozumiałam fenomenu aktora. W sobotę, gdy podeszłam do niego po spektaklu po zdjęcie, trzęsły mi się ręcę, bo chciałam klęknąć i tylko mówić: "wielbię pana, panie Januszu". Konfrontacja, w której w ciągu paru sekund zmienia się z Jekylla w Hyde i z powrotem, ruch sceniczny, oddanie się roli i wszystkie nuty, które wyciągał.. że też wcześniej nie udało mi się go zobaczyć... może to dobrze. Inaczej chciałabym w Poznaniu być jeszcze częściej niż byłam..

Edyta Krzemień też w roli Emmy - i dzień wcześniej w roli Niny w Pilotach - sprawiła, że też miło mi było jej powiedzieć, że była wspaniała, że jest świetną wokalistką, i liczę że uda mi się zobaczyć ją w Upiorze w kwietniu w Białymstoku.

Właśnie, to spotkanie z Januszem i Edytą - i przy torcie z Przemkiem Zubowiczem i Dagmarą Rybak - sprawiło, że stwierdzam, że w tej chwili Poznań naprawdę potrafi w obsługę widza. Obsługa cierpliwie czekała, aż wszyscy zrobią sobie foty i zdobędą autografy, i dali nam naprawdę późno nasze rzeczy w szatni, nie wyganiali z teatru gdy zaczynał się bankiet. Poinformowali parę dni przed telefonicznie i mailem, że spektakl będzie opóźniony dwie godziny. Jakby takie pożegnanie miało Grease, to ja bym nic przeciwko nie miała.. Kocham Baduszkową, ale... no właśnie.



Zaszalałam. Przyznaję. Wszyscy - i moi rodzice, i moi nie-teatralni znajomi, i nawet ci teatralni znajomi pukają się w głowę co ja robię ze swoim życiem. Ci teatralni przynajmniej są w pozytywnym szoku i doceniają pasję, w przeciwieństwie do tych nie-tealnych.
Ja też czasami w pociągach się zastanawiam. Ale potem siadam w fotelu w teatrze i dzieje się magia. I przenoszę się w świat zupełnie inny, do emocji które przekazują artyści. I naprawdę to kocham i jak mi czas i stan konta pozwolą, będę nadal to robić.

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga