Pracowo-życiowa równowaga

14:21

Liczba osób, które mówią/piszą, że przesadzam w chodzeniu do teatru czy rano przed pracą na plażę, wzrasta z każdym dniem/zdjęciem publikowanym w mediach społecznościowych.

Ale to chodzenie na plażę/do teatru ma większy sens i większe korzyści niż się wszystkim wydaje.

Od prawie 4 lat pracuję, jestem analitykiem danych, wcześniej przez 3 lata studiowałam dwa kierunki. I bywały często takie momenty, że tej równowagi pomiędzy pracą a życiem prywatnym nie było. Że albo zbyt poświęcałam się studiowaniu albo za bardzo przejmowałam się pracą, albo prokrastynowałam i absolutnie nie chciało mi się nic robić.
Nie muszę chyba mówić, żę na dobre to nie wychodziło. Ani w jedną, ani w drugą stronę. Zawsze coś było poświęcone - życie towarzyskie na studiach nie wyglądało dobrze, w pierwszych miesiącach pracy wracałam do domu, padałam na łóżko i tyle było z interakcji ze światem - a jak już nic się nie chciało i poświęcałam czas relaksowi to od razu zaczynały się problemy z przedmiotami czy kłopoty w pracy.

Po paru latach miotania się udało mi sie jednak coś wypracować - wyżyciować (neologizmy kocham tworzyć, moje skojarzenia są czasami daaaalekie). Przyjaciółka, Gosia z Okruchów, przemycała w naszych rozmowach podprogowe motywujące historie i przekazy - a czasami prosto z mostu kopała mnie żebym zaczęła wykorzystywać kartę sportową, bo przydałoby się schudnąć - i coś kliknęło. Wizyty w teatrze zawsze były oderwaniem od rzeczywistości. Był okres, w którym z pracy wychodziłam zaciskając mocno zęby i próbując się nie rozpłakać, a w czasie spektakli w Miejskim i Muzycznym zapominałam chociaż na chwilę o tym co było złe, dzięki sztukom i aktorom było prościej. To też kolejne wielkie dzieki dla zespołów, że nie wiedząc o tym pomagali przetrwać..

A photo posted by Gosia Pietrzak (@margotana) on


I te wizyty w teatrze, i ten początek chodzenia na siłownię dały mocnego motywującego kopa. Po pracy nie wracałam do domu i nie zwijałam się na kanapie, tylko poszłam na siłownię. Przed pracą - bo czasami mam zmiany nie na 7, tylko na 9.30 - parę miesięcy temu zaczęłam chodzić na plażę. Bo ja naprawdę nie potrafię dłużej spać - taki feler - tylko jeśli mam cały tydzień na 7, a jeden dzień na 9:30, to i tak dłuzej niż do 7:30 w ten dzień co mogę się wyspać nie będę spała. To i tak wstaję. Czasami się umawiamy z P. na śniadanie (Aleja <3) ale któregoś dnia poszłam na plażę, popatrzeć na morze. I znowu - coś kliknęło. Chwila stania na skraju plaży, tuż przy morzu, a głowa totalnie oczyszczona. Parę fot wzburzonego morza i podłych ptaszorów i nagle człowiekowi wydaje się, że będzie prościej przetrwać dzień. I tak jest. Zwykle. 

A photo posted by Gosia Pietrzak (@margotana) on

Jasne, czasami nie jest prosto. Komu jest? Ale odkąd mam właśnie te wizyty na plaży - na które na pewno oglądający mojego Snapchata czekają cały tydzień ironia - i te wizyty w teatrze pozwalaja mi nie przejmować się aż tak bardzo pracą, która czasami nie jest prosta, czasami potrafi dać w kość.
Bo wiem, że mam na co czekać. Na morze, które im bardziej wzburzone, tym lepsze, bo bardziej potrafi zrozumieć. Na wizyty w teatrze, który pozwoli mi się zachwycić, dzięki któremu mam wielki uśmiech na twarzy przez następne dni.

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga