Intensywna normalność w szpitalu psychiatrycznym

09:27

Zebrać myśli tym razem było prościej niż po Biesach czy Amadeuszu.

Tylko że trzeba mieć chwilę czasu by napisać. A jak już się ma tą chwilę to nie wolno odkładać myśli na potem, bo uciekają.

Najpierw była książka Kena Keseya, na podstawie której powstała sztuka teatralna, a na końcu był film Milosa Formana z dużym podtekstem politycznym. W wystawieniu gdyńskim Lotu nad kukułczym gniazdem można by doszukiwać się bardzo skrytych podtekstów, ale nie o to chodziło i reżyserowi i aktorom - tłumaczył dyrektor artystyczny i reżyser Krzysztof Babicki na spotkaniu po premierze studenckiej. 

Znowu, jak w Amadeuszu, to Michalski show. To on gra Randalla Patricka, skazanego za gwałt. Jest, jak to mówił aktor, anty-bohaterem mimo pierwszego wrażenia. Uchyla się od wykonania kary wyroku w szpitalu. Ale mimo to, daje się go lubić. Jest charyzmatyczny, przekonuje do siebie współtowarzyszy szpitalnych. burzy znany porządek chociaż na chwilę. Twierdzi, że on jest silny, bo najkrócej, bo 'normalny' z całego towarzystwa. 
I niby to towarzystwo ma problemy.. a jednak okazuje się że tylko on jest tam przymusowo. Reszta po prostu schroniła się przed światem w świecie, który jest dla nich bezpieczny. Bezpieczny do czasu w którym McMurphy pokaże im co ich omija w tym 'prawdziwym życiu' na zewnątrz. Ale mimo że lgną do niego, kalkulują wszystko chłodno i jednak większości nie opłaca się bunt w tym znanym już dobrze domu. Widz zostaje na końcu z pytaniem czy warto było. I nie znajduje odpowiedzi.

Jak wyróżnić któregoś z pacjentów? Nawet ci bardziej 'normalni' dają popis aktorski w swoim szaleństwie. Dariusz Szymaniak jako Prezes też mający swoje kompleksy, Maciej Wizner jako schizofrenik, Mariusz Żarnecki z natręctwami imponujący sprawnością fizyczną, pułkownik Matterson w wykonaniu Leona Krzyckiego, Szymon Sędrowski (Mistrz Mowy Polskiej jąkający się!) z kompleksem matki - jego najbardziej z jednej strony żal, z drugiej trochę się nim gardzi, Bogdan Smagacki z tikami nerwowymi który chce skontruować bombę i cały czas chodzi z książką. Niesamowicie ogląda się Rafała Kowala, perfekcyjnie zachowującego się jak pacjent po lobotomii. Wielką rolę gra niesamowity Grzegorz Wolf jako Wódz - na początku zachowujący się jak głuchoniemy, a jednak wiedzący wszystko. A jednak najbardziej normalny. Do którego najbardziej dociera McMurphy. Ich przyjaźń - nawet, a zwłaszcza z taką końcówką - to największa przyjaźń przedstawiona w teatrze w ostatnich latach.

Cały czas pozwolę sobie nie zgodzić na interpretację siostry Ratched w wykonaniu Doroty Lulki. Owszem, szpital to było jej całe życie, owszem, takie a nie inne są metody terapii, która może nas szokować, owszem, były momenty w których pokazywała tą wrażliwą twarz, ale jednak - wykorzystywała to że pacjenci jej ufają. Mimo że terapia polega na rozdrapywaniu ran - dziobaniu! -  na leczeniu poprzez skonfrontowanie się z bólem, to siostra Ratched przekraczała granice - nie bardzo daleko, ale jednak. Tak jak chłopak który się wypowiedział na spotkaniu, ciężko się to ogladało, i też chciało się powstrzymać ją. I tak, to jest dom, innego pacjenci ani siostra nie znają, który się im podoba w większości przypadków. A jednak.

Bardziej surowa będzie jednak siostra Flinn, grana przez Martę Kadłub. W zaledwie paru scenach, z małymi kwestiami, ale jej postawa gdy zastępuje siostrę Ratched, jej cała sylwetka - to ona będzie trząść tym szpitalem. I jej nie będzie można usprawiedliwiać - bo ona będzie wyrachowana i bez skrupułów. 

Warto też wspomnieć o doktorze Spiveyu - poczciwym, otwartym na pacjentów, ale jednak nie mającym decydującego głosu przy siostrze Ratched - oraz o dwóch koleżankach McMurphy'ego - Candy i Sandrze - krótkie, ale mimo wszystko ważne role Eugeniusza Kujawskiego oraz Moniki Babickiej i Agnieszki Bały - która od września jest już aktorką Miejskiego. 
A photo posted by Gosia Pietrzak (@margotana) on
Świetna jest scenografia Marka Brauna - z pokojem pielęgniarek na wysokości, z 'wybiegiem' dobrze wykorzystanym w czasie całego spektaklu, z tak naprawdę dobrze wykorzystaną całą główną salą Teatru, muzyka Marka Kuczyńskiego uzupełnia atmosferę tego intensywnego spektaklu.

To bardzo dobra sztuka - tylko mi jednak czegoś zabrakło. Mimo fantastycznej gry i sztuki mi brakowało elementu zachwytu, który miałam po wspomnianych już Amadeuszu czy Biesach. Nie zmienia to faktu, że sztukę z całym sercem polecam a Teatr Miejski cały czas kocham. To tylko odczucie po dla mnie fenomenalnych poprzednich premierach.

I cały czas zadaję sobie pytanie czy rzeczywiście pacjenci szpitala są większymi 'wariatami' niż my wszyscy twierdzący że jesteśmy normalni. Każdy z nas ma problemy, tylko czasami potrafimy je lepiej maskować niż inni. Jak to mówiła Alicja jednak:
-Tak, na to wygląda. Odbiło ci, zbzikowałeś, dostałeś fioła. Ale coś ci powiem w sekrecie. Tylko wariaci są coś warci.

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga