Nostalgia, siłownia i robale

13:02

Parę dni temu skapnęłam się, że tylko raz napisałam, że Miasto przygotowuje konkurs na 90 Lat. Surprise, surprise - ja do tego konkursu się zgłosiłam. Mój kolega M też, ale się wycofał. Okazało się w tak zwanym międzyczasie, że mój Tata też! I mimo, że podebrałam mu Bedeker i wypożyczyłam połowę książek z biblioteki, i mimo że to ja chodzę na śniadania po wszystkich knajpach gdyńskich (aa, tak, taki tekst będzie. Jak zjem wszystkie śniadania w Mieście) to mój Tata dostał się do drugiego etapu, a ja nie. Zwalę winę na 11 rano w niedzielę, czyli porę o której normalni ludzie nie myślą, i strasznie głupie błędy, które popełniłam, bo zaczęłam myśleć - myślenie boli i w moim przypadku tylko i wyłącznie zaznaczenie jednej odpowiedzi a potem niewracanie do pytania działa - ale szacunek dla Taty! W sumie cieszyłam się, że nie musiałam czytać Encyklopedii Gdyńskiej, bo i tak zajęłabym w drugim etapie ostatnie miejsce. Już w pierwszym dużo pytań było z historii - niby tylko 90 lat, ale tyle szczegółów - a w drugim.. no, potocznie mówiąc masakra. Tu pytania. Powodzenia w finale dla męża koleżanki z pracy - którą dzięki konkursowi poznałam lepiej - bo tak znałyśmy się tylko z maili. Serio. Konkurs o Gdyni - łączy.
Ja - w przyszłej edycji konkursu się odbiję. Zdecydowanie. Już wiem, czego się spodziewać. A na razie - zapiszę się na dyktando. TAK, ja, która na szybko źle stawia przecinki. Z polskiego w liceum miałam 5. Na maturze też niezły wynik.

A, właśnie, Maj, czas matur. Już wtedy miałam konto na fejsbuku - niby człowiek ma 19 lat, internet znałam od paru dobrych lat, miałam nawet blogi, a takie głupoty się pisało w tym 2008 roku - więc teraz fejs pokazuje mi jak prosiłam znajomych o trzymanie kciuków. Na coś się to zdało, na studia trafiłam, pracę w Mieście teraz mam, więc.. Oh, ale nostalgia mocno. I kubek od Miasta też mam nadal i dobrze się w nim pije kawę. Za liceum czasami tęsknie. Kto nie, życie wydawało się wtedy strasznie trudne, ale potem się okazało, że to było nic. Eh.

Jak już parę razy napomknęłam gdzieś, że chodzę na siłownię. Ci, co śledzą mnie na Twitterze, mają mnie już serdecznie dosyć z tym moim chodzeniem na siłownię i wrzucaniem foć by zdobyć lajki że schudłam. Rok temu postanowiłam (a raczej przyjaciółka mnie kopsnęła w gruby tyłek), że trzeba zacząć wykorzystywać kartę sportową, za którą płaciłam dwa lata, a chodziłam raz do roku na basen. I zaczęłam chodzić na siłownię, oczywiście w Mieście, blisko biura. I to - i odstawienie trochę śmieciowego jedzenia, które było najprostszym rozwiązaniem w pracy - dało rezultaty. I wiecie co? Dobrze mi tak. Znaczy, przez jakiś czas dobrze mi było nawet jak nie było tak jak jest teraz. Ale wciśnięcie się w spodnie czy sukienkę to dobro. I szczerze - teraz mi dziwnie bez bieżni. Żeby nie było - nadal nienawidzę biegać. Ale lubię sobie chodzić szybko i długo na bieżni, i serio jest mega dziwnie jak nie idę po pracy do centrum. Nigdy tak często nie byłam w centrum jak odkąd zaczęłam chodzić na siłownię. Nie będę prawić nikomu morałów ani motywować, ale tylko powiem: da się. Tylko trzeba chcieć. I nie mieć głupich wymówek. Been there, done that.

Robale? Ano. W Mieście - i tym Starszym Mieście obok - jest parę dobrych restauracji, które dają krewetki. Jedną, którą mogę szczerze polecić, bo jadłam tam od otwarcia kilka razy i za każdym razem to niebo w gębie - Dwa w Jednym na Armii Krajowej, naprzeciwko Starbunia. Ojeżu,jeżu, jakie dobre krewetki mają. Bierzcie znajomych i idźcie na 4 x 4 krewetki różnych rodzajów. Da się najeść, 8 krewetek na głowę to zdecydowanie samo dobro.

Czy ja już kiedyś pisałam o Bibliopunkcie? Nie? Tak, pamiętam o trajtkach, kiedyś będzie.
W czasie studiów trzeba było wyrobić praktyki, a że na moich studiach filologicznych mało miejsc chciało przyjąć, a opiekun kiedyś studiował bibliotekoznawstwo, załatwiłyśmy sobie z koleżanką pracę w Bibliotece Miejskiej w Mieście. I to były cudowne 4 tygodnie. Zawsze, od podstawówki, kochałam bibliotekę w szkole, panie bibliotekarki były moimi przyjaciółkami dziwiącymi się, że tak szybko czytam - sprawdzały mnie odpytując z danej książki - do Miejskiej zapisałam się późno, dopiero pod koniec podstawówki, ale od tamtej pory chciałam tam pracować - do dziś w sumie chcę, ale w sumie nie za tą pensję.. W czasie praktyk kolędowałyśmy po różnych filiach (do wszystkich się po drodze zapisując), ale wtedy jeszcze nie było tak dobrego wynalazku jak Bibliopunkt. W Centrum Handlowym Batory.
Widziałyśmy wtedy jak się rozdaje książki do bibliotek - jest jakaś pula, po jednym egzemplarzu idzie do kilku bibliotek - a teraz te nowe egzemplarze kupowane przez bibliotekę idą do Bibliopunktu. Tyle nowości o których człowiek czyta na tych wszystkich blogach książkowych, w zapowiedziach na stronach wydawnictw do wypożyczenia i przeczytania - samo dobro. Tylko trzeba uważać, by taki dziennikarz P.Sz. Ci nie podebrał najlepszych egzemplarzy. Ale wtedy można się z nim umówić, by dał znać jak będzie oddawał..:)

Czytaj też:

0 komentarze

Archiwum bloga